Forum D&D

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2015-05-18 12:24:17

WKT
Karczmarz
Dołączył: 2015-05-17
Liczba postów: 162
Gadu Gadu: 6209585
Windows 7Opera 29.0.1795.47

A tak z innej beczki...

Wykręt:


Właściwy początek historii jest tutaj: http://www.karczmadnd.pun.pl/viewtopic.php?id=181




Początek Końca


- Waran, masz gościa.
Z początku nie chciałem reagować, jak zawsze, gdy przekręcano moje imię. Ciekawość jednak szybko wygrała, nie miałem gościa od ponad roku, kiedy przyszedł do mnie rzecznik praw pacjenta. Nic też dziwnego, od tamtej pory nikogo nie zabiłem.
Nie mogłem. Magia którą mnie otumaniali nie tylko odbierała siły fizyczne, ale przede wszystkim wolę walki. Ograniczałem się do fantazjowania.
Rok temu wyglądało to tak: w jednej chwili chwyciłem kij od szczotki, a w drugiej pięciu pielęgniarzy leżało już na ziemi. Dwóch było martwych, jeden do dzisiaj jeździ na wózku.
Gdy staranowałem drzwi wyjściowe, odkryłem, że świat w którym się znalazłem... jest inny. Nagle słowa tych wszystkich "doktorów" nabrały sensu. Przez chwilę myślałem, że naprawdę potrzebuję pomocy, bo nic z tego co tam zobaczyłem nie wyglądało znajomo. Ani bezpiecznie.
Jedynym plusem było to, że nigdzie nie widziałem elfów. Ale co z tego, skoro tutejsi traktowali mnie, jak jednego z nich?
Spacyfikowano mnie w końcu jakimś gazem, i obudziłem się znowu tutaj. Tyle, że wszyscy pilnowali, żebym nie zbliżał się do żadnych podłużnych przedmiotów, a kaftan krępujący ręce noszę do dzisiaj.
No i oczywiście otumanienie, które nasilało się po każdym zastrzyku. Zapadłem w apatię.
Nie dotyczyło to Kaeriona, chociaż i jego słyszałem słabiej, pewnie w wyniku tej samej magii.
Zwróciłem w końcu uwagę na mojego gościa. Chłopak miał najwyżej szesnaście lat, wyglądał dość niewinnie, ale miał w sobie coś dziwnego. Jakąś chytrość, a może spryt? Jego spojrzenie wydało mi się niebezpieczne, co potwierdził ostrzegawczy syk Kaeriona w mojej głowie. "On nie jest stąd!", powiedział szybko.
Jeszcze raz zmierzyłem go wzrokiem. Ubrany był jak tutejszy, czysty, widziałem przy nim mechanizm odtwarzający muzykę ze specjalnymi słuchawkami. Typowa fryzura, raczej zgodna z tutejszymi modami (wiem, bo w sali mamy tzw. telewizor, skrzynkę z ruchomym obrazem - niesamowite). Gdyby nie Kaerion, nigdy bym nie zgadł że chłopak jest przybyszem z zewnątrz. Może wie jak się tu znalazłem?
- Potrafi być niebezpieczny - szepnął mu pielęgniarz, choć moje czułe zmysły to wychwyciły.
- Spokojnie, poradzę sobie - chłopak uśmiechnął się sympatycznie i spojrzeniem odprawił pielęgniarza. Jego kolejne słowa zaskoczyły mnie tak, że gdyby nie otumanienie, pewnie spadł bym z krzesła:
- Wiem kim jesteście.
"Kim jesteście". Czyli on wiedział, że Kaerion nie jest tylko urojeniem w mojej głowie. Poczułem mieszankę ulgi i ciekawości. Nawet otumanienie zdawało się zmaleć.
- Czas, żebyście znaleźli zajęcia bardziej adekwatne... do swoich umiejętności - kontynuował chłopak i ponownie posłał mi szeroki uśmiech, a następnie położył dłoń na moim kaftanie.
- Bez dotykania! - krzyknął pielęgniarz, który musiał nas nieustannie obserwować.
Ale było już za późno.
Moja wola walki wróciła w jednej chwili wraz z całą moją siłą. Wstałem, napiąłem mięśnie... i rozerwałem kaftan.


*


Pielęgniarze byli formalnością. Wprawdzie mieli technologię która raziła jakąś elektrycznością, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia. Kiedy ja, "załatwiałem" problem strażników, mój gość zaczął interesować się innymi pacjentami. Co ciekawe, znał imię każdego z nich, w dodatku potrafił się dogadać nawet z tymi, z którymi nikt do tej pory dogadać się nie potrafił. Czterem kazał wychodzić oknem, co do którego się okazało, że ma obluzowaną kratę. Dwóch wysłał z kluczami, aby otworzyli izolatki, a pozostałych rozesłał na inne piętra. Chyba, żeby siali zamieszanie.
Miałem cichą nadzieję, że moje umiejętności trochę mu zaimponują, ale wyglądał na zawiedzionego, że trwało to tak długo. Co poradzić, było ich dwunastu, a ja nie miałem żadnej broni...
- Idziemy - i widząc, że idę do drzwi wyjściowych dodał - nie tędy.
Sam ruszył w stronę drzwi, które prowadziły do... właściwie, to pierwszy raz je widziałem. Tak jakby pojawiły się... znikąd.


*


- Kim jesteś i czego chcesz? - spytałem gdy mój początkowy szok minął, szok spowodowany tym, że po przejściu przez drzwi znaleźliśmy się w środku dżungli. Oczywiście po samych drzwiach nie pozostał żaden ślad.
- Możesz mówić mi Mistrz. Powiedzmy, że zbieram drużynę, a ty jesteś jednym z jej potencjalnych członków. Zainteresowany?
- Jeśli odmówię, odeślesz mnie z powrotem do...
- Twoja decyzja jest mi obojętna. Pytałem tego drugiego - powiedział chłopak, spokojnym tonem, ale już bez uśmiechu.
"Zgadzam się" - usłyszałem głos Kaeriona. Już chciałem przekazać jego słowa, ale chłopak zwany Mistrzem, odwrócił się i jednym ruchem ręki stworzył lśniący portal. Widocznie słyszał Kaeriona równie dobrze co ja.
- Ruszamy - rzekł Mistrz, a na jego twarzy powrócił uśmiech - zmienić wszechświat.

Offline

#2 2015-05-18 12:24:56

WKT
Karczmarz
Dołączył: 2015-05-17
Liczba postów: 162
Gadu Gadu: 6209585
Windows 7Opera 29.0.1795.47

Odp: A tak z innej beczki...

Wykręt:


Szczęście w nieszczęściu


Na twarzy mojego szefa zwykle widziałem uśmiech lub obojętność. W rzadkich chwilach, takich jak właśnie ta, dostrzegałem coś więcej. Mieszaninę emocji, zmieniającą się tak szybko, że z trudem można było je od siebie odróżnić. Na szczęście zaczynałem nabywać wprawy w rozumieniu jego reakcji, w dużej mierze przez moc, którą nauczył mnie rozwijać. Psychiczny stabilizator inhibityczny wciąż krążył w moich żyłach, a umiejętność kontroli własnego ciała którą dzięki niemu posiadłem, okazała się początkiem moich możliwości - a nie ich końcem - jak myślałem wcześniej.
Na twarzy Mistrza pojawiła się złość i gniew, która przeszła w smutek i rozczarowanie, by na końcu zmienić się w ulgę. A wszystko to trwało mniej niż sekundę.
- Gdybym przybył tydzień wcześniej, wpadłbym prosto na ciebie... - powiedział bardzo cicho, ale mój ponad miarę wyostrzony słuch zdołał to wychwycić.
Patrzyliśmy się na miasto, czy też to co z niego zostało. W jego sercu znajdował się ogromny krater, jak po niewyobrażalnej eksplozji. Dla mnie nie było tą nowością, podobne kratery, albo i nawet większe, musiały się znajdował na miejscu elfich metropolii zbombardowanych Talosem - w czym miałem swój udział.
Jednak wciąż robiło wrażenie, tym bardziej, że nie był to jedyny krater w tym zrujnowanym mieście.
- Korona, tak nazywano to miejsce - stwierdził Mistrz po chwili milczenia - Dzisiaj pasuje to nawet bardziej niż kiedyś - na jego twarz powrócił uśmiech, choć trochę niewyraźny, a później odwrócił się w przeciwną stronę, do reszty równie mocno zniszczonego miasta.
- Planowałem zwerbować człowieka, który potrafił konstruować bomby zdolne dokonywać takich zniszczeń. Wygląda jednak na to, że się spóźniłem. Szalony Brandon wyparował wraz ze swoimi wynalazkami...
- Co teraz? - spytałem, a Mistrz wzruszył ramionami.
- Istnieje teoria, że we wszechświecie występuję replikacje, odwzorowania... powtarzające się wzory. Znajdziemy odpowiednik Brandona gdzieś indziej. Ale nie odejdę z pustymi rękami - skoro już tu jesteśmy, może uda się coś z tego miejsca wyciągnąć...


*


Caan - bo tak nazywało się miasto - było zniszczone. Częściowo przez tajemnicze eksplozje, a częściowo przez pożary i samych ludzi. Sklepy i warsztaty - porozkradane. Karczmy i zajazdy - spalone. Posterunki straży i osiedla mieszkalne - zburzone. Te miasto nie miało łatwego życia, chociaż wciąż byli tu ludzie zdeterminowani, aby je odbudować. Postanowiłem wyciągnąć  z tego lekcję: ludzki upór nie ma granic, nawet jeśli cały wszechświat chce go złamać. A może nawet nie pomimo, ale właśnie dzięki temu. Zawiść innych i chęć przetrwania zawsze nas napędzały.
- Czemu niebieskie szaty? - spytałem, aby przerwać ciszę. Zaczynałem się czuć trochę nieswojo, Caan przypominało wielkie cmentarzysko, wyjęte wprost z filmów "po-końcu-świata" jakie oglądałem jeszcze w ośrodku psychiatrycznym.
Mistrz spojrzał się na swoje szaty, błękitne, trochę wystrzępione, podobne do kapłańskich. Nie pasowały do niego w ogóle.
- Powiedzmy, że chcę uczcić kogoś, kto tu umarł.
Wchodziliśmy w mniej zniszczone dzielnice. Ludzie nas nie widzieli lub nie chcieli widzieć, nie mogłem tego rozstrzygnąć. Przed nami majaczyło masywne koloseum, a może arena?
Przyjrzałem się mapie miasta, sporządzoną przez jednego z tutejszych mistrzów kartografii. Wchodziliśmy właśnie do dzielnicy nazywanej Ogrodami.


*


Mistrz prowadził mnie na niewielki, miejski cmentarz. Uznałem, że to zabawne, bo przecież całe te miasto było cmentarzyskiem.
Krypta przed którą się zatrzymaliśmy była zupełnie nowa, wyryty na niej napis głosił "Tu spoczywa najwspanialsza z rodu Thorn".
Mistrz spojrzał na mnie, wydając niemy rozkaz. Bez trudu wyłamałem stalowe wrota, wcześniej osłabiając ich materialną strukturę, zupełnie tak, jak mnie uczył. W środku była trumna, którą szybko otworzyłem. Zdziwiło mnie, że w wieku była pułapka, która posłała mi zatrutą strzałkę prosto w serce. Truciznę zneutralizowałem jedną myślą.
Spoczywająca w trumnie kobieta była olśniewająco piękna. Ciało zabalsamowano, było w stanie idealnym.
- Nie wytrzeszczaj oczu. Powinieneś zobaczyć tutejszą królowę - Mistrz uśmiechnął się i wyjął z kieszonki kryształową fiolkę, w której pływała, a raczej unosiła się biała mgła lub pył.
- Esencja stwórcy zmieszana z pewnzmi dodatkami. Postawi na nogi każdego - dodał - Dużo mnie kosztowała.
Otworzył fiolkę, a biała mgiełka wyleciała z niej wprost do kobiety, by wniknąć przez oczy do ciała.
Przez chwilę nic się nie działo, a później kobieta zaczęła się trząść, jak podczas ataku. To również był znany mi widok.
- Spokojnie, już dobrze - ton Mistrza stał się nagle opiekuńczy i troskliwy, jakby przemawiał do dziecka - Witaj wśród żywych, lady Elaine.

Offline

#3 2015-05-18 12:25:24

WKT
Karczmarz
Dołączył: 2015-05-17
Liczba postów: 162
Gadu Gadu: 6209585
Windows 7Opera 29.0.1795.47

Odp: A tak z innej beczki...

Wykręt:


Niszczyciel


- Na wstępie chciałem przeprosić państwa, że nie wejdziemy do środka. Trwa obecnie test bezpieczeństwa w warunkach bojowych, nie wiem czemu akurat dziś, nie był to mój pomysł. Jednak zaraz udamy się do hali projekcyjnej, a dla chętnych będzie możliwy przelot wokół okrętu - przewodnik roześmiał się barwnie - i to z eskortą, bo sekcje myśliwców również mają dzisiaj manewry.
Za przewodnikiem wyświetlał się duży hologram klockowatego okrętu, przedstawiający obraz w czasie rzeczywistym. Statek dokował na tutejszej stacji orbitalnej, ale i tak robił wrażenie na uczestnikach prezentacji: a było tu chyba pół obecnej admiralicji, wysocy urzędnicy i kilku korporacyjnych dyrektorów. No i pięć razy więcej ochrony niż ochranianych.
- Prace nad Dumą Galaktyki zaczęły się w latach sześćdziesiątych XXVI wieku, łatwo obliczyć, że od chwili powstania pierwszych projektów minęło aż 70 lat. Przez ten czas plany zmieniały się wielokrotnie, gdyż jak wiadomo, zgodnie z zamierzeniami miał być to najnowocześniejszy okręt na świecie. I oczywiście zamierzenia te udało się zrealizować.
Przewodnik wydał głosową komendę, a hologram statku przedzielił się na pół, pokazując jego przekrój. Z uwagi na skalę, w środku wyglądał niczym wnętrze ula, z siatką korytarzy i drobniutkich pomieszczeń.
- Zasilanie opiera się na aż czterech generatorach plazmowych, z czego dwa są awaryjne. Okręt zaopatrzono w najbardziej zaawansowany system nawigacyjny jaki powstał, dzięki czemu będzie miał nie tylko zastosowania bitewne, ale i ekspedycyjne. Jeśli chodzi o osłony, to...
- Przepraszam pana - z tłumu wyrwał się głos, grupa generałów natychmiast się rozstąpiła, pokazując pietnasto, może szesnastolatka. Ubrany raczej młodzieżowo, na głowie miał zawadiacko przekręconą czapkę z daszkiem.
Przewodnik zmarszczył brwi. "Co tu robi taki smarkacz? Syn gubernatora? Jednego z ministrów?"
- Mógłby pan powiedzieć coś więcej o uzbrojeniu? - podjął chłopak.
- Tak, miałem do tego dojść - stwierdził przewodnik, odwracając się do hologramu, w którym podświetliło się kilka punków - Zrezygnowano z tradycyjnych broni typu A-A, zastąpiono ją bezzałogowymi dronami, poza tym żaden mały statek, "komar" - jak nazywamy myśliwce - nie przebije się przez tutejsze osłony. Główną bronią przeciw dużym okrętom są pociski z głowicami trytowymi, ale statek posiada również klasyczne uzbrojenie laserowe. Zainstalowano też cztery eksperymentalne wyrzutnie plazmy.
- A - chłopak uniósł rekę, by zadać kolejne pytanie - coś do niszczenia planet?
"Dzieciaki" - pomyślał przewodnik i powiedział na głos: - Na pomniejsze planety, asteroidy i księżyce mamy specjalny system introcentryczny z bombami jonowymi. Przebijają się do wnętrza i widowiskowo eksplodują. Rozwiązanie to było znane już od dawna, jednak dopiero Duma Galaktyki ma wystarczająco potężne osłony, by ochronić się przed odłamkami planetarnymi powstającymi przy takich wybuchach. W przypadku dużych planet można zastosować rozwiązania pośrednie, działo indukcyjne. Odwrotna indukcja wyłącza naturalną magnetosferę, a wiatry słoneczne robią resztę. Pełna sterylizacja każdej planety w zaledwie kilka dni, bez potrzeby angażowania sił lądowych.
Po słowach przewodnika generałowie z admiralicji zaczęli bić brawo, a Mistrz po prostu się uśmiechnął. Trafił we właściwe miejsce.


*


Otaczały nas tony metalu. Gdybym nie widział wcześniej latającej elfiej bazy, zapewne nie wierzyłbym, że coś takiego w ogóle jest możliwe. Ten okręt był w rzeczywistości małym miastem dryfującym na wysokiej orbicie, zdolnym do pokonywania niewyobrażalnych przestrzeni i dokonywania zniszczeń prawdopodobnie większych niż Talos. Co innego móc niszczyć w jednej chwili miasta, a co innego całe światy.
I dlatego nas tu wysłał.
Strażnicy byli jednak uzbrojeni jeszcze lepiej niż elfy. Ich automaty mogły wysyłać prawie sto pocisków na sekundę, co mogło przypominać cięcie mieczem na odległość. Nie zamierzałem sprawdzać moich zdolności regeneracyjnych, po prostu stworzyłem inercjalną barierę, która zatrzymała śmiercionośne salwy. Pociski, pozbawione energii kinetycznej upadły nieszkodliwie na ziemię.
- Lepiej niż Neo - powiedziałem, przypominając sobie film który oglądałem podczas mojego przymusowego pobytu w szpitalu psychiatrycznym.
Zebrałem zaabsorbowaną energię kinetyczną i wysłałem ją  z powrotem w strzelców, zmieniając ich w krwawą papkę. Była to jedna z ostatnich sztuczek jakich się nauczyłem.
Rozejrzałem się po hali, by zobaczyć, czy ktoś nie potrzebuje mojej pomocy. I oczywiście nikt jej nie potrzebował.
Powiedzieć, że Elaine nie ma żadnych specjalnych umiejętności to jak nazwać tygrysa ślicznym kotkiem. Fakt, nie posiadała żadnej wyjątkowej mocy - poza zdolnością siania śmierci. Nawet niecałe sto pocisków na sekundę nie miało znaczenia, jeśli po prostu nie zdążono ich wystrzelić. Elaine zawsze adaptowała się do sytuacji. Atakowała z zaskoczenia, wycofywała się, wciągała przeciwników w pułapkę i od nowa. Subtelnie i skutecznie.
Co innego bogini.
"To nie bogini, tylko demon" - powiedział Kaerion gdy pierwszy raz ją zobaczyłem - "Chociaż tak potężny, że bije po oczach". Nie wiedziałem dokładnie co miał na myśli, w końcu używał moich oczu. A ja nie dostrzegałem w niej mocy, raczej nieskończoną doskonałość. Bogini wyglądała jak zespolenie wszystkich kobiet jakie widziałem w życiu, wszystkich na raz...  i jednocześnie żadnej, bo żadna nie mogła się z nią równać. Nie chodziło nawet o urodę, raczej o głębie jej spojrzenia. Dopiero z czasem zrozumiałem, że jest to urok który działa automatycznie na każdego kto ją widzi, jednak wciąż... wciąż nie miało to znaczenia.
A dzisiaj  była boginią śmierci. Jej złoty pancerz właściwie więcej odsłaniał niż chronił, trzymała włócznie i tarczę, nie wyglądało jednak na to, żeby przejmowała się pociskami. Wiedziałem, że mogła zakończyć walkę jedną myślą, jednak ona najwidoczniej po prostu lubiła się zabawić - a ja byłem w stanie to zrozumieć.
Bogini rzucała włócznią niczym bumerangiem, który obracał się z prędkością ostrza kosiarki, i tak samo zresztą dobrze ciął wszystko co spotkał na drodze. Czyli w tym wypadku trzydziestu żołnierzy.
- Kocham tą kobietę - stwierdził Ferro Di Grasse, niedbałym ruchem zamrażając pięciu nadbiegających z boku żołnierzy, nawet nie poświęcając im uwagi.
- Ona nawet nie jest człowiekiem - powiedziała szybko Elaine, przemykając obok nas, jednym płynnym ruchem wyrzucając dwa noże do rzucania. Dostrzegłem, że Elaine czuje się trochę zazdrosna, pewnie nie przywykła, że ktoś walczy lepiej od niej.
- W Tej Grupie Tylko Ty Nim Jesteś - rzekł Glokan, zmieniając swoje skalne ramiona w ogromne , nabijane kolcami maczugi. Na żywiołaku ziemi żadne pociski nie robiły wrażenia, więc swobodnie wbiegł w nadchodzącą grupę przeciwników.
- Zaczynam się przyzwyczajać! - Elaine przekrzyczała odgłos strzałów, a następnie chwyciła pobliskiego żołnierza, by użyć go jako żywej tarczy. Wyrwała mu karabin i dobiła dwóch ostatnich, a w całej hali zapadła niemal grobowa cisza, przerwana tylko upadkiem bezwładnego ciała puszczonego przez Elaine.
- Czysto! - zawołała kobieta.
Przez wejście którym się wdarliśmy weszli kolejno: para genialnych półelfów, Dominików, oraz Mistrz. Pochód zamykał Naren Niderkar. Nie mam pojęcia dlaczego ten człowiek (o ile nim był) został głównym ochroniarzem naszego szefa. Wprawdzie był cały obwieszony mieszanką prochu i trotylu, a to faktycznie zniechęcało kogokolwiek do zbliżania się, ale absolutnie nie podnosiło poczucia bezpieczeństwa. Naren podrapał się lufą swojego obrzyna po głowie, a później uśmiechnął się do mnie - zupełnie jakby wiedział o czym myślę.
- Pozbądźcie się śluzy - nakazał Mistrz.
To mieliśmy przećwiczone. Skupiłem się na materii włazu, zwiększając jego kruchość, a Glokan sformował swoje dłonie w parę ogromnych młotów. Jeden cios wystarczył, by pancerny właz się poddał, i otworzył nam drogę - prosto na mostek.
Oficerowie Dumy Galaktyki rzucili broń na ziemię - zapewne obserwowali nasze wyczyny przez kamery, i woleli nie popełnić tego samego błędu co trzy setki załogi przed nimi.
- Czym wy jesteście...? - spytał kapitan okrętu.
- Wygląda na to - zaczął mistrz, ze swoim nieodłącznie rozbrajającym uśmiechem - że nowymi właścicielami tego statku.
- Nic z tego, wyłączyliśmy wszystkie systemy, uruchomienie generatorów wymaga trzech fizycznych kluczy i specjalnego szyfr...
- Szyfru wieloskokowego z kodowaniem przestawnym? - dokończył Dominik, trzymając w dłoniach kulę technologiczną - Właśnie go złamałem.
W jednej chwili wszystkie konsole zaczęły się uruchamiać, a gdzieś z wnętrza okrętu zaczęło dochodzić do nas ciche dudnienie rozgrzewanych silników.
- Czuję się, jakbym odzyskał część siebie - Mistrz wyglądał na autentycznie szczęśliwego - Zabierajmy się stąd.

Offline

#4 2015-05-18 12:26:35

WKT
Karczmarz
Dołączył: 2015-05-17
Liczba postów: 162
Gadu Gadu: 6209585
Windows 7Opera 29.0.1795.47

Odp: A tak z innej beczki...

Wykręt:


Stare porachunki


Nova zadrżała pod pocałunkiem Ferra, równie przyjemnym jak ten 10 lat wcześniej, który zapoczątkował ich więź (i uratował pewne hrabstwo przed absolutną anihilacją).
Leżeli w luksusowej kajucie, którą Nova stworzyła łącząc ze sobą trzy sąsiednie pomieszczenia. Łóżko wypełniające większość przestrzeni również było jej autorstwa, i jak na razie całkowicie się sprawdzało w swojej wielozadaniowości.
Ferro przerwał jednak pocałunek i najzwyczajniej w świecie po prostu położył się obok, sprawiając wrażenie zamyślonego.
- Nie wiesz, że nie ładnie jest coś zaczynać i nie kończyć? - demonica postanowiła przejąć inicjatywę, jednak Ferro tylko pokręcił głową.
- Musimy porozmawiać - stwierdził.
- Oh - Nova udała obrażony ton - Już ci się podobam? A może... tak? - zmieniła swój wygląd - Albo tak lub tak? - ponownie zmieniła swoją formę, za każdym razem przyjmując coraz piękniejszą i bardziej ponętną postać.
- A może... - uśmiechneła się tajemniczo i przybrała wygląd Elaine.
- Ładna, ale nie mój typ - powiedział ostrożnie Ferro. Wiedział, że zaczyna grać w niebezpieczną grę.
- Dyplomatycznie - Nova ponownie zmieniła postać - Jak na śmiertelniczkę jest bardzo ładna. A żebyś widział jak Varian fantazjuje na jej temat...
- Znów zaglądasz innym do głowy?
- Jak śpię to mi się czasem nudzi - powiedziała przewracając oczami - ale to twoja wina, ty mnie nauczyłeś spać. Chyba się uzależniłam...
- A Mistrz? - Ferro skupił spojrzenie na demonicy - Jego też "czytałaś"?
Mina Novy zmieniła się w jednej chwili, tak jak cała jej postać. Teraz i ona wyglądała na zamyśloną.
- Raz mi się zdarzyło, "niechcący". Ale od razu mnie wyczuł i nie był zachwycony. Mam przeczucie, że lepiej go nie denerwować.
Ferro spojrzał się zupełnie zaskoczony: - Nie sądziłem, że kiedykolwiek usłyszę coś takiego z twoich ust. Zupełnie, jakbyś się nim przejmowała.
- Nie można go niedoceniać. Jest starszy niż ja, wiele starszy. I zupełnie inny.
- Właśnie o tym chciałem porozmawiać. Co zobaczyłaś w jego myślach?
Nova westchnęła, jakby nie był to temat, który chciałaby poruszać.
- Nie przepada za Arkiem, może nawet się go boi. Jest opętany swoim marzeniem i zrobi wszystko, żeby je zrealizować.
- A te marzenie, to...?
- Odpowiedź na pytanie. Nie, nie wiem jakie. Jeszcze nie wiem - Nova zaczęła powoli, ale systematycznie, dezintegrować ubrania, które i tak nazbyt skąpo ją okrywały. Ferro poczuł, że wkrótce może nie być zdolny do kontynuowania tej rozmowy, spytał więc szybko:
- Skoro jest wrogiem Arka, nie sądzisz, że nie powinniśmy mu pomagać?
- Pomagać, nie wiem - Nova nachyliła się by go pocałować, dalsze słowa usłyszał już we własnych myślach - Ale jest to najlepszy z możliwych powodów, żebyśmy byli blisko niego.


*


Nigdy nie przepadałem za tutejszą mesą. Przez swoją sterylność za bardzo przypominała moje niedawne więzienie, a to nie budziło dobrych skojarzeń. Było to jednak zdecydowanie najlepsze miejsce by poznać innych, no i podzielić się plotkami. Rozmowy to jeden z niewielu sposobów, żeby zabić nudę, jednak był w tym wszystkim jakiś większy sens. Czasem wydawało mi się, że każdy z nas miał jakiś skrawek informacji dotyczący tajemniczej krucjaty Mistrza, i wystarczy połączyć je w całość, żeby uzyskać jasny obraz jego zamierzeń. Niestety, nie wszyscy chcieli lub mogli dzielić się swoją wiedzą i domysłami.
- Od czasu Limbo nic się ciekawego nie dzieje - Naren wyrwał mnie z rozmyślań. Popijał bimber naszej własnej produkcji, a właściwie produkcji półeflów. Tydzień nieustannego proszenia Dominików o rozwiązanie "kluczowego" problemu niedoboru alkoholu na okręcie wreszcie zaowocował powstaniem arcyaparatury, która mogła tworzyć alkohol w dowolnej ilości, dowolnej mocy i z dowolnych materiałów, a wszystko to w jednej chwili. Dominikowie we wszystkim co robili byli perfekcjonistami.
- Masz na myśli, że od czasu Limbo nie było żadnych wybuchów? - spytałem trochę złośliwie - To ja już wolę się nudzić.
Układ Limbo był pierwszym który odwiedziliśmy po uprowadzeniu okrętu. Sama podróż była nieprzyjemna z uwagi na ogromne natężenie chaosu, ale dzięki osłonom niszczyciela, magii Novy i wiedzy półelfów ("Nawet w połowie nie tak źle jak w Nie-krainach!" - mawiał Dominik, cokolwiek to znaczyło) udało nam się dostać tam gdzie chcieliśmy, czyli do świata Chareus. Była to planeta zamieszkała przez slaady z plemienia Thae Greil, co do których Mistrz miał tajemnicze plany.
- Przynajmniej mogliśmy trochę powalczyć - powiedziała Elaine, sącząc wino z kieliszka (nie mam pojęcia skąd je miała) - Z drugiej strony, musieliśmy wybić połowę miasta slaadów tylko po to, żeby Mistrz mógł przesłuchać jednego z nich.
- Nie mówiąc nam nawet dlaczego - dodałem - Ale to i tak nic w porównaniu z bombardowaniem jakie później im urządziliście - spojrzałem na Narena, myśląc o nim i o półeflach - My zabiliśmy może kilkuset, ale to wy zamieniliście cały ich świat w ogniste spaghetti.
Trochę za późno się zreflektowałem, że prawdopodobnie nikt z nich nie słyszał o tej potrawie, ale i tak chyba każdy zrozumiał co miałem na myśli. Naren jednak nie okazał wyrzutów sumienia, mało tego, wyszczerzył się obłąkańczo.
- To były coś - powiedział z zadowoleniem w głosie, jakby było to wyjątkowo przyjemne wspomnienie.
- To Nie Było Potrzebne - powiedział Glokan, a w jego głosie akurat udało mi się uchwycić pewien żal. Żywiołak z naturalnych przyczyn nic nie pił ani nie jadł, ale odkąd półelfy zmontowały mu specjalne, niezniszczalne krzesło, mógł przynajmniej z nami siedzieć.
- Mistrz mówił, że to zapobiegnie ewentualnemu pościgowi - Naren wypowiedział na głos myśl, która już od dłuższego czasu nie dawała mi spokoju. Nawet dla mnie było oczywiste, że slaady nie miały możliwości, żeby nas ścigać, nawet pomimo ich potężnej magii. Poza tym, pamiętam minę Mistrza, gdy obserwowaliśmy z mostka zagładę Thae Greil. Był zadowolony, żeby nie powiedzieć, szczęśliwy (a i sam Naren wyglądał jakby "święta miały nadejść wcześniej"). Niewielkim pocieszeniem był tylko ten fakt, że slaady nie należały do stworzeń ani przyjemnych ani przyjaznych, niemniej, wciąż była to eksterminacja całego świata. Wiedziałem, że Glokana również nurtuje ta sprawa, Elaine chyba starała się ten problem zignorować, a Naren wyglądał na kogoś kto chętnie ponownie przetestowałby śmiercionośne bomby jonowe Dumy Galaktyki.
- Wiem Czego Mistrz Dowiedział Się Od Slaada - przeciągającą się ciszę przerwał żywiołak - Kursu.
Glokan jako że był żywiołakiem ziemi, w magiczny sposób słyszał wszystko co się działo na podłożu po którym stąpał, a cały statek stanowił w pewnym sensie jednolite podłoże - jednak pierwszy raz postanowił podzielić się z nami tak szczegółowymi informacji. Być może zagłada Thae Greil zmieniła i jego nastawienie.
- Czyli pewnie właśnie tam lecimy - stwierdził Naren dolewając sobie bimbru.
- Tak - Glokan przytaknął - Ale Slaad Nie Podał Nam Kierunku Dla Nas. Podał Kurs Lotu Innego Obiektu.
- A więc szukamy jakiegoś statku gwiezdnego - powiedziałem jednocześnie się zastanawiając, czy czeka nas kolejny abordaż.
- Obiektu - powtórzył Glokan, kładąc na słowo jeszcze mocniejszy akcent niż zwykle. Jednak zanim zdążyłem dopytać się co ma na myśli, lampy czerwonego alarmu zaświeciły pod sufitem, a po całym niszczycielu rozniósł się ostrzegawczy sygnał.
- Cokolwiek to jest - Elaine wstała gwałtownie - chyba właśnie to znaleźliśmy.


*


Na mostku byli już wszyscy, łącznie z byłym kapitanem i garstką jego oficerów, których Mistrz postanowił oszczędzić. Główny ekran wyświetlał coś, co wyglądało na czarną chmurę na tle przestrzeni kosmicznej. Nie wtapiała się w tło tylko dlatego, że była czarniejsza niż ciemność wokół, jakby zasysała światło z zewnątrz. Była ogromna - i jeśli widok był z naszej perspektywy - przemieszczała się w naszym kierunku.
- Przyśpiesza - zameldował jeden z oficerów - w tym tempie do zderzenia dojdzie za 7 minut.
Dominikowie skakali od konsoli do konsoli, kalibrując sprzęt i najwidoczniej zbierając dane. Od kiedy zdobyliśmy okręt, cały swój czas przeznaczyli na zapoznanie się z nowymi technologiami - i zapewne teraz byliby wstanie zbudować taki drugi. Jednak nawet ich praca ustępowała temu, co robił Naren. Niderkar najwidoczniej pasjonował się wszystkim co potrafiło widowiskowo rozrywać na strzępy bliźniego, a więc dni i noce spędzał poznając i rozumiejąc uzbrojenie niszczyciela. Tylko w nieliczne dni - jak dzisiaj - pozwalał sobie na chwilę odpoczynku w mesie.
Nawet jego zwykły strój uległ pewnej modernizacji - ładunki czarnego prochu którymi wcześniej obwieszał się jak choinkę, teraz zastąpiły dziwne białe kostki z tajemniczym napisem "C4".
- To jakaś kosmiczna anomalia - stwierdziła Dominika, nie odrywając wzroku od monitora - zmienia strukturę, jakby  szykowało się do ataku.
- Na pewno jest świadome - przyznał Dominik - i składa się z antymaterii. Jeśli w nas wpadnie, będzie po nas, żadne osłony tego nie wytrzymają.
Wszyscy jak na rozkaz spojrzeli się na Mistrza, czekając na instrukcje.
- Jest świadome - kiwnął głową, jakby był myślami daleko stąd - ale nie jest anomalią, tylko czymś gorszym. Nareszcie cie znalazłem, doktorze Rape - na twarzy Mistrza pojawił się złośliwy uśmiech.
- To coś ma doktorat? - spytał szybko Dominik, uprzedzając w tym siostrę.
- Miał go jeszcze przed urodzeniem - Mistrz nie zamierzał najwidoczniej tego wyjaśniać, spojrzał się na Niderkara i wydał jeden prosty rozkaz: - Zniszczyć.
Naren chyba tylko na to czekał, bo dosłownie po kilku sekundach przed głównym monitorem pojawił się hologram obejmujący jednocześnie nasz statek i zbliżającą się chmurę ciemności (przy okazji okazując wszystkim, że zbliżająca się istota jest z 20 razy większa od naszego statku - co bynajmniej nie było optymistyczne).
Od naszego okrętu oderwały się dwa malutkie punkty - kapsuły. Po kilku dłużących się chwilach przebyły połowę trasy i rozpadły się, a każda z nich uwolniła po osiem małych pocisków, które różnymi trajektoriami zmierzały w nadciągającą chmurę.
- Głowice trytowe - powiedział zadowolony z siebie Niderkar - a każda z nich to 150 megaton przedniej zabawy!
Widząc moje pytające spojrzenie, Dominik szepnął krótko: - Bomby termojądrowe.
Wciąż niewiele mi to mówiło, ale widząc zadowolenie na twarzy Narena spodziewałem się naprawdę wielkiego "booom".
Jednak szesnaście pocisków po prostu wleciało w chmurę i nic się nie stało, a twarz Narena wyrażała już tylko rozczarowanie.
- Wyłączył je - powiedział Mistrz, a jego słowa zabrzmiały jak wyrok.
- Do zderzenia dwie i... pół minuty - zaraportował oficer poddenerwowanym tonem.
Poczułem, że robi mi się gorąco. Nagle zapragnąłem objąć Elaine, bo jeśli faktycznie ma być "po nas", to wolałbym ostatnie chwile spędzić inaczej niż odliczając czas do mojej śmierci.
Z drugiej jednak strony nie chciało mi się wierzyć, że sytuacja jest aż tak beznadziejna. Dominikowie byli genialni, po naszej stronie mieliśmy Boginię, a i sam Mistrz zawsze miał plan "B".
W tej sytuacji jednak nawet Nova nie wyglądała na tak pewną siebie jak zwykle.
- Może broń wiązkowa... - zaczął Naren, ale Dominik od razu mu przerwał:
- Lasery wysokoenergetyczne tylko to doładują - powiedział gorączkowym tonem - Musimy...
- Przywalić czymś naprawdę mocnym - dokończył Mistrz i spojrzał na Narena znacząco - Użyjcie plazmy.
- Tak jest - Naren i półelfy zaczęli uwijać się przy konsolach jak w ukropie, bezceremonialnie roztrącając zwykłych członków załogi. A ja poczułem się dziwnie bezradnie - braliśmy udział w bitwie, w której nie mogłem w żaden sposób pomóc, a było to zupełnie nowe uczucie.
- Półtorej minuty - oficer powiedział trochę niewyraźnie, jakby słowa nie mogły mu przejść przez gardło. Hologram pokazywał, że chmura uformowała się w coś podobnego do wielkich szczęk, które chcą nas pożreć.
W tym momencie nasza wyrzutnia plazmy oddała pierwszy strzał. Świecąca kula plazmy pomknęła przez przestrzeń, nawet jej projekcja holograficzna oślepiała swoim blaskiem.
- Jak gwiazda Gilroya... - powiedział Dominik z fascynacją w głosie.
- ...tylko większa i szybsza - dokończyła półelfka.
Już po chwili pozostałe  trzy wyrzutnie oddały swój strzał, a pierwsza trafiła w cel, rozrywając w nadlatującej istocie dziurę na wylot.
- Gwałtownie zwalnia - powiedział z ulgą oficer.
Wszyscy na mostku poprzez hologram obserwowali - niemal dosłownie - walkę światła i ciemności.
Pięć minut później było już po wszystkim. "Rape" został ostatecznie zniszczony, a my przetrwaliśmy. Znowu.
- Rachunki wyrównane - powiedział cicho Mistrz, ale tylko ja, Glokan, no i rzecz jasna Bogini, mogliśmy to usłyszeć.
Mistrz spojrzał na Dominików, by wydać kolejny rozkaz: - Ustawcie nawigację na nowe koordynaty. Następny przystanek: Ayon.

Offline

#5 2015-05-18 12:27:43

WKT
Karczmarz
Dołączył: 2015-05-17
Liczba postów: 162
Gadu Gadu: 6209585
Windows 7Opera 29.0.1795.47

Odp: A tak z innej beczki...

Wykręt:


Strażnik


- To na nic - Nova zerknęła na leżące na podłodze ciało - Tym razem to całkowita porażka.
Demonica zabrała dłonie, które do tej pory trzymała na skroniach martwego (a jeszcze przed chwilą żywego) maga.
- Nic z niego nie wyciągnęłaś? - Ferro siedział nieopodal przy oknie, na wszelki wypadek zabezpieczał teren. Kolektyw może w końcu się zorientować, że ostatnie zaginięcia magów nie są przypadkowe, a wtedy brygada uderzeniowa magów bitewnych i łowców zacznie ich szukać. Była to niedogodność której bardzo chcieli uniknąć, tym bardziej, że i Mistrz ich przed tym ostrzegał.
- Był arcymagiem psioniki, wiedział jak się bronić - Nova wstała - Musiałam go zabić.
Zapadła cisza, podczas której Ferro tylko przelotnie spojrzał się na swoją kochankę. Znał te spojrzenie, wiedział, że gniew w niej kipi i zaraz eksploduje. Kochał ją całym sercem, ale czasem wolałby znaleźć się na innym świecie niż ona.
- Dość tego, wstawaj, zbieramy się - powiedziała stanowczym tonem.
- Dokąd chcesz iść?
- Na prawdziwe polowanie. Poprzedni dał nam namiary na swoich mocodawców - Nova błyskawicznie transmutowała swój strój w bardziej "wyjściowy", przypominający ubranie mistrzów złodziejskich wyruszających na ważne zadanie. Ferrowi niezbyt się to podobało - oczywiście nie strój, bo Novie do twarzy było we wszystkim - ale sam pomysł porywania kolejnego arcymaga.
- Mistrz nie będzie zachwycony. Mówił, że ważniejszymi zajmiemy się w swoim czasie, a ci ze szczytu hierarchii mogą być niebezpieczni...
Nova przerwała mu niemal od razu: - Daj spokój, to głupia wymówka. Niebezpieczni, dla nas? On zwyczajnie nie chce, żebyśmy się dowiedzieli po co tu jesteśmy. A ja mam dość niewiedzy.
Ferro wiedział, że kłótnie nie miały sensu. Jeśli Nova coś sobie postanowiła, nic nie mogło ją powstrzymać. Między innymi za to właśnie ją kochał.
- Ale, na wszelki wypadek - dodała po chwili - nie zaszkodzi, jak weźmiemy kogoś ze sobą.


*


Ayon spodobał mi się niemal od samego początku. Nie było znaczących udziwnień w stosunku do tego, co przeżyłem wcześniej - ale najważniejsze było to, że nie było tu również elfów.
Elaine chyba też miejsce przypadło do gustu, twierdziła, że przypomina jej rodzinne strony, Tyros. Mi samemu ciężko było to ocenić, z jej świata widziałem tylko Caan, które wywarło na mnie raczej przykre wrażenie...
Ale zacznijmy od początku: po konfrontacji z Rape'em, czymkolwiek był, ruszyliśmy prosto tutaj. Wejście na orbitę Ayonu było przeprawą dużo gorszą niż przelot przez Limbo - Mistrz tłumaczył to poważnymi zabezpieczeniami ze strony Stwórcy, który najwidoczniej nie był zbyt gościnny dla istot z zewnątrz. Na szczęście Duma Galaktyki przedarła się i przez to.
Na jej pokładzie zostawiliśmy tylko Dominików i pierwotną ludzką załogę. Naren też bardzo chciał zostać, ale na szczęście Mistrz wykazał się ogromną przezornością i zabrał go z nami. W innym przypadku, zapewne co chwilę zerkałbym z niepokojem w niebo...
Naszym celem okazało się miasto Macar, stolica wielkiego Imperium Haasy. Największe miasto, jakie dane mi było zobaczyć. Spodziewałem się, że nasze życie nareszcie nabierze odpowiedniego tempa, a sam Mistrz wyjawi nam wreszcie po co tu jesteśmy. Ten jednak albo nam nieufa, albo sam ma mniej informacji niż się wydaje.
W każdym razie, siedzimy tu już od prawie pięciu tygodni, i choć Mistrz wysyła czasem gdzieś boginię albo Elaine, to ja sam i reszta nie mieliśmy kompletnie nic do roboty, prócz siedzenia w rezydencji którą "pożyczyliśmy" sobie od lokalnego arystokraty. I zapowiadałby się kolejny nudny (ty)dzień, gdyby nie gwałtowne wkroczenie bogini i Ferra - już po ich wyrazach twarzy wiedziałem, że coś jest na rzeczy.
Ja sam akurat grałem z Glokanem w szachy. Żywiołak okazał się w tej grze równie dobry co Elaine w mieczu - nie udało mi się go pokonać jeszcze ani razu. Z drugiej strony, sama Elaine położyła się za nim na leżance, wczytując w jakąś książkę. Jej widok zawsze mnie dekoncentrował, co dodatkowo osłabiało moje szanse w starciu z Glokanem...
- Idziemy - powiedziała krótko bogini. Nikt nie pytał w czym rzecz, nawet gdyby miał być to kurs na pobliskie targowisko po nowe zapasy, cieszyłbym się że mam pretekst żeby ruszyć się z rezydencji. A przecież Nova nie potrzebowałaby nas wszystkich do tak błahego zadania...
- Co się dzieje? - spytała jeszcze trochę sennie Elaine, gdy cała nasza piątka maszerowała ulicą.
- Uznałam, że przyda nam się trochę ruchu - bogini chyba nie była zbyt rozmowna, jednak wszyscy łącznie ze mną spojrzeli się na nią z wyrzutem. Mistrz daje wystarczająco wiele wymijających odpowiedzi, żadne z nas nie potrzebowało kolejnej. Bogini oczywiście błyskawicznie zdała sobie z tego sprawę.
- Mistrz kazał mi przesłuchać kilku magów - usłyszałem w głowie głos Novy - i dowiedzieć się komu składają raporty. Idziemy właśnie po jednego z najważniejszych arcymagów Kolektywu, jednego z tzw. ciemnych. Mam przeczucie, że on będzie wiedział po co Mistrz nas tu sprowadził.
Po słowach bogini odczułem sprzeczne uczucia. Ulga i ciekawość, oraz niechęć i może nawet lęk przed tym, że robimy coś bez wiedzy Mistrza. Z drugiej strony, może on dokładnie tego od nas oczekuje? Jeśli chodzi o naszego tajemniczego dowódcę, niczego nie można było być pewnym.
Bardziej martwiła mnie determinacja bogini. Długi czas nie wychylaliśmy się z rezydencji, a teraz nagle idziemy, roztrącając tłum, środkiem drogi, jakbyśmy mieli zamiar szturmować samą siedzibę Kolektywu.
"Zaraz... ona chyba nie zamierza tego zrobić?" pomyślałem szybko. Na szczęście Nova skręciła w boczną uliczkę i zaprowadziła nas do sympatycznie wyglądającej gospody nazywającej się "Oaza cudów". Na pierwszy rzut oka było wiadome, że miejsce to przeznaczono dla trochę bardziej zamożnych osób. W oczy rzucała się spora ilość magów i rycerzy w runicznych pancerzach, zapewne członków gwardii imperialnej. Niestety, my również rzucaliśmy się w oczy - nasza piątka zatrzymała się tuż przy wejściu i skupiła na sobie całą uwagę. No dobra, ja Ferro i Elaine moglibyśmy jeszcze spróbować wtopić się w tłum, ale Glokan - mimo że szczelnie owinięty zakapturzonym płaszczem - i tak nienaturalnie górował nad wszystkimi dookoła. A bogini nawet nie próbowała ukrywać swojej nadzwyczajności - każdy kto na nią spojrzał widział, że była zbyt... nieskazitelna... żeby być zwykłą śmiertelniczką.
Nova wygenerowała falę energii, która szybko przemknęła przez całą izbę - początkowo bez efektów, ale już po chwili prawie wszyscy klienci padli uśpieni potężną dawką mocy. Prawie wszyscy.
Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że Nova chyba od samego początku patrzyła na jedynego człowieka, który nie poddał się jej magii. Mag miał krwisto-czerwone szaty, a spod szerokiego kaptura widzieliśmy tylko niewyraźny zarys twarzy. Mimo że jego rozmówca - również mag - osunął się z hałasem na ziemię, nie zrobiło to na nim wrażenia. W przeciwieństwie do bogini, bo choć jej wyraz twarzy się nie zmienił, to wiedziałem, że trochę ją to zdziwiło.
- Arcymagu Xerionie, musimy porozmawiać - zaczęła Nova, a w obu jej dłoniach uformowały się kule energii. Wyczułem w nich wystarczająco dużo mocy, aby zetrzeć arcymaga wraz ze ścianą karczmy, a może i budynkiem który stał za nią.
Xerion wstał, a ja odruchowo zrobiłem krok w bok, aby zwiększyć dystans między mną a towarzyszami. Po drugiej stronie, Glokan zrobił podobnie symetryczny ruch. Elaine niemal niezauważalnie ugięła lekko nogi w kolanach, jakby szykowała się do skoku, a Ferro... przysunął się do bogini.
- W pełni się zgadzam - arcymag zdjął kaptur, odsłaniając posiwiałą i pomarszczoną twarz starca. A jednak, było w nim coś, czego na razie nie potrafiłem jednak nazwać.
- Zacznijcie od tego, kto was tu wpuścił - starzec spojrzał się na Novę, a jego słowa zabrzmiały jak pytanie. Miałem przeczucie, że nie chodzi mu o karczmę.
Kącik ust arcymaga uniósł się w górę, a wtedy poczułem jak wzbiera w nim magia. Nova również musiała to poczuć, bo w tej samej chwili cisnęła w mężczyzna swoimi kulami światła.
W jednej chwili izba "Oazy cudów" zmieniła się w piekło. Seria wybuchów cisnęła moim ciałem jak szmacianą lalką, najpierw w sufit, później w ścianę i wreszcie w podłogę, co przebiło mnie aż do piwnicy. Nie traciłem jednak czasu, wyszedłem szybko, by rozeznać się w sytuacji, a moje połamane kości - choć z bólem - regenerowały się bardzo szybko. Zorientowałem się, że z nieba spada na nas deszcz niewielkich odłamków, które wcześniej musiały być dachem karczmy. Ta z kolei w większej części już nie istniała.
Choć walka zaczęła się kilka sekund temu, wszystko wyglądało już zupełnie inaczej. Elaine nie widziałem, co uznałem za dobry znak - choć równie dobrze mogła być uwięziona pod szczątkami ściany która w wyniku zderzeń dwóch przeciwstawnych mocy zawaliła się niczym domek z kart.
Nova złączyła dłonie i wysyłała w arcymaga strumień tak silnej energii, że włosy stanęły mi na głowie. Xerion kontrował go jednak bez problemu własnym promieniem. Ferro rzucał jakiś czar, ale bez efektu. Glokan też rzucał, ale wielką drewnianą ławą, która uderzając o arcymaga z ogromną siłą roztrzaskała się na kawałeczki, nie czyniąc mu żadnej szkody - jakby był ze skały.
- Czym jesteś?! - usłyszałem telepatycznie myśl Novy. Jednak i na twarzy arcymaga dostrzegłem ślad zdziwienia, jakby nie spodziewał się, że trafi na tak silnych przeciwników.
Zaszarżowałem, otaczając się polem psionicznej energii, choć nie wiedziałem, czy względem magii przeciwnika okaże się to skuteczne. Wtedy zobaczyłem Elaine, które wynurzyła się z chmury pyłu wznieconej ostatnimi wybuchami. Oba jej miecze uderzyły w plecy i bok arcymaga, oczywiście bez efektu. Widziałem jednak, że jej broń zaczyna lśnić. Ostrza te zostały zaprojektowane przez Dominików, i podobno "uczyły się" jak skutecznie walczyć z przeciwnikiem, i omijać jego osłony. Kobieta wykonała zwinny obrót, unikając bezcielesnej macki która wychynęła z ciała arcymaga i cięła ponownie. Nie wyglądało na to, żeby arcymag został poważnie zraniony, ale tym razem odskoczył od nich jak oparzony, tym samym przerywając swoją walkę na moc z Novą. I miał pecha, bo odskoczył w moją stronę.
Uderzyłem pionowo od góry, siłą woli przekształcając mój miecz w ogromny młot, planując wbić arcymaga dosłownie w ziemię. Cios odbił się od niego jak od kowadła, ale arcymag pod siłą uderzenia musiał aż uklęknąć. Nakreślił w powietrzu szybki gest, który rzucił mną w tył. W locie czas dla mnie zwolnił: zobaczyłem jeszcze zabierającą się do ciosu Elaine, szarżującego Glokana i wyczerpaną pojedynkiem Novę. Ferro rzucał kolejny czar, tym razem chyba jeden z najsilniejszych, bo powietrze wokół niego zaczęło drżeć. Później zawadziłem o resztki ściany i wyleciałem na ulicę, rozbijając się na tłumie gapiów i tracąc na chwilę przytomność. Gdy się ocknąłem, zobaczyłem nad sobą Elaine, i usłyszałem jej słowa - jakby z oddali: - Szybko, wycofujemy się. Uciekł.


*


Siedzieliśmy w milczeniu. Mistrz nie krzyczał, to nie w jego stylu. Mimo, że ciężko go zwykle wyprowadzić z równowagi wiedziałem, że tym razem się udało. Jego gniew promieniował i przenikał do mojej duszy. Nawet Kaerion jęknął, jakby odczuł fizyczny ból.
- Teraz już wiedzą, że tu jesteśmy - Mistrz powiedział siląc się na obojętny ton - Nasza największa przewaga została zaprzepaszczona.
Wszyscy stali ze spuszczonymi głowami: ja i Elaine tuż przy Glokanie, jakbyśmy wierzyli, że jego potężna sylwetka nas w jakiś sposób ochroni. Ferro i bogini trzymali się za ręce, jednak wyglądali w tej chwili jak para która udała się na pogrzeb kogoś bliskiego. Niderkar czyścił niedbale dubeltówkę, tylko jemu nie udzielił się nastrój, choć przynajmniej nie rzucał złośliwych uwag. Raczej udawał, że jest w pomieszczeniu zupełnie sam.
- Jak to możliwe, że tutejsi arcymagowie są tak silni? - spytała bogini.
- Silni są tylko ci, którzy nie są ludźmi. Ciemni, Adepci Snów, Strażnicy. Różnie się ich nazywa - Mistrz westchnął - I fakt, że to oni są tutaj naszym celem. Mają coś, czego potrzebujemy, czego ja potrzebuję. A teraz, wykradzenie tej rzeczy zrobiło się właśnie sto razy trudniejsze, przez waszą lekkomyślność.
Nikt się nie odezwał, chociaż miałem ogromną ochotę powiedzieć, że gdyby był z nami bardziej szczery, pewnie by do tego nie doszło. Mistrz chyba musiał to ze mnie odczytać, bo powiedział:
- Jeśli wam czegoś nie mówię, to mam ku temu świetne powody. A teraz zbieramy się, tutaj zaraz ruszy na nas największa obława w historii tego świata. Może w Weld będziemy mieli więcej szczęścia.

Offline

#6 2015-05-18 12:30:45

WKT
Karczmarz
Dołączył: 2015-05-17
Liczba postów: 162
Gadu Gadu: 6209585
Windows 7Opera 29.0.1795.47

Odp: A tak z innej beczki...

Wykręt:


Sztuka Kreacji


Góra i dół. Sakiewka wypełniona złotymi krążkami unosiła się niemal pod sufit, a później opadała prosto do mej dłoni. I ponownie. Góra i dół.
Sztuka oczywiście polegała na tym, aby nie wkładać żadnego wysiłku fizycznego w taki rzut. I muszę przyznać, że moja zabawa z telekinezą coraz bardziej mi się podobała. Co prawda wciąż daleko mi było do Anamesha, ale może pewnego dnia...
Saer było mniejszą kopią Macaru, tak jak i samo Weld było zminiaturyzowaną wersją Imperium. No, zapewne różnic było więcej, ale tak jak w stolicy Haasy, i tutaj siedzieliśmy w zamknięciu starając się nie zwracać na siebie uwagi. Z tą różnicą, że teraz już nikt nie narzekał na nadmierną tajemniczość Mistrza, spotkanie z adeptem snów wszystkich nauczyło cierpliwości.
Leżałem wygodnie na rozłożonym na podłodze komnaty posłaniu, obserwując naprzemienne oddalanie i zbliżanie się mieszka ze złotem, jednym uchem słuchając cichej rozmowy Glokana i Elaine. Co prawda Glokan chyba nie potrafił mówić cicho, ale kobietę słyszałem tylko dzięki mojemu nadnaturalnie wyostrzonemu słuchowi. Oboje opowiadali o swoich krainach, na zmianę słuchając z zaciekawieniem i mówiąc z lekką nostalgią w głosie. Ja sam nie włączałem się do rozmowy, nie byłem jeszcze gotów opowiadać o moich przygodach, i prawdę mówiąc nie miałem też ochoty wracać, nawet myślami, do świata który kiedyś był mój. Teraz tak naprawdę żadne z nas nie miało "swojego" świata, zostaliśmy zaledwie (lub aż) ziarenkami piasku rzuconymi ręką Mistrza w tryby wielkiej gwiezdnej machiny, której sami nie rozumieliśmy. Ale już wkrótce prawda miała wyjść na jaw.
Siłą rzeczy, między naszą szóstką zawiązało się coś w rodzaju przyjaźni. Podobał mi się zarówno luźny dystans Ferra, jak i rozsądne podejście Glokana, a już zupełnie nic nie mogło się równać ze ślicznym uśmiechem Elaine. Nawet specyficzny humor Narena zaczął mnie bawić - jedynie przy Novie wciąż czułem się odrobinę nieswojo. Jednak w gruncie rzeczy, zwykle bywała życzliwa i przyjacielska. Pomijając te nieliczne momenty, gdy mnie przerażała...
Wykorzystując moją telekinezę, podniosłem się do pozycji stojącej. Wyobrażałem sobie jakie wrażenie musi to wywoływać na postronnych obserwatorach, ale tutaj nikt nie okazywał zdziwienia - zbyt dużo cudów widzieli.
- Poradzi sobie - powiedziałem podchodząc do siedzącego na beczce Ferra. Właśnie tą wypełnioną wodą beczkę bogini kazała mu nosić zawsze ze sobą. Wiedziałem, że Nova swoją moc pobiera właśnie z wody, a chciała mieć jej pod dostatkiem na wypadek gdybyśmy znowu trafili na jednego z ciemnych. Teraz jednak wybrała się zupełnie sama na kolejną misję zleconą przez Mistrza, a Ferro zawsze pochmurniał gdy nie było jej obok.
- Bogini zawsze... - przerwałem, orientując się że powiedziałem na głos imię jakim nazywałem ją tylko w myślach. Glokan i Elaine na chwilę przerwali rozmowę, nawet Naren oderwał się na moment od montowania swojego kolejnego wybuchowego wynalazku.
W ich spojrzeniach jednak nie dostrzegłem ani śladu zdziwienia, widocznie każdy zorientował się bez problemu o kim mówię.
- Dzięki, Varianie - Ferro uśmiechnął się, choć trochę sztucznie - wiem, że wróci. Zawsze wraca.


*


Arcymag Finneas nachylił się w skupieniu nad obiektem nad którym pracował. Soczewki które kreował miały ponieść spojrzenie użytkownika przez dowolny stały obiekt, pozwalając dosłownie widzieć przez ściany. Był to tylko jeden z wielu cudownych przedmiotów wypełniających jego laboratorium, lecz każda magia kreacji wymagała uwagi i koncentracji, czasem nawet przez wiele godzin.
Dlatego też starzec skrzywił się niechętnie, gdy usłyszał za sobą ciche skrzypienie drzwi. Wytłumił moc własnego zaklęcia, mówiąc: - Prosiłem, żeby nikt mi nie prze... - w tym momencie spojrzał się na wejście, spodziewając się zobaczyć jednego ze służących mu magów, jednak nie rozpoznał stojącej w drzwiach osoby. Była to kobieta olśniewającej urody, w srebrnych szatach maga, ale z jakiś przyczyn obwieszona jak wielbłąd bukłakami z wodą, jakby wybierała się na spacer przez ogromną pustynię.
Oczywiście w Weld nie było żadnych pustyni.
Finneas zmierzył ją wzrokiem, zastanawiając się czemu w ogóle ochrona ją wpuściła. Później ogarnęła nawet lekka niepewność - jako zwierzchnik srebrnych, znał każdego maga z Weld przynależącego do szeregów Badaczy - kobieta więc musiała przybyć z Imperium. Może ma jakąś ważną wiadomość?
- Nie jestem żadnym kurierem, arcymagu - jej głos był piękny jak muzyka i zarazem ostry jak brzytwa - Przybyłam ci pomóc w twoim największym dziele.
- Moim największym dziele? - Finneas przekrzywił głowę, nie kryjąc zaskoczenia.
Kobieta wskazała gestem ogromną skrzynię, nawet nie patrząc się w tamtą stronę. Skrzynia hałaśliwie szurając po podłodze, wystrzeliła w stronę arcymaga, zatrzymując się dokładnie u jego stóp. Wieko odskoczyła z jeszcze większym hukiem, ukazując leżącego w trumnie, zupełnie nagiego mężczyznę.
- Skąd... skąd... - arcymag przerwał pod stanowczym gestem kobiety. Wtedy też zobaczył, że otacza ją delikatna poświata, a jej rysy twarzy lekko się rozmywają.
Nie była człowiekiem. Nie była śmiertelnikiem. Może nawet nie  była z tego świata.
- Chciałeś mieć syna, arcymagu, ale brak ci było talentu aby nadać mu świadomość i rozum. Kreacja tworzy materię, ale tylko psionika może stworzyć nowy umysł.
Finneas skinął głową, gdyż z zaskoczenia nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Oczywiście wiedział to wszystko i przeklinał każdego dnia swoją niemoc, gdyż bez świadomości jego największe dzieło nigdy nie mogło być ukończone.
Kobieta podeszła do trumny i wyciągnęła dłoń w stronę leżącego w niej ciała.
- JA ofiaruję ci umysł - powiedziała z mocą, a arcymag poczuł przepływającą przez pomieszczenie falę potężnej psionicznej magii.
- Weredic... nazywa się Weredic - Finneas z trudem wypowiedział skrywane przez długi czas imię tak bardzo upragnionego syna.
- Ofiaruję ci umysł, Weredicu - powtórzyła Nova, ale tym razem głos jej zadrżał i złagodniał, jakby przemawiała do dziecka.
Kobieta opuściła powoli dłoń, podziwiając swoje dzieło. A właściwie, ich wspólne dzieło...


*


- Zrobiłam to - powiedziała pół godziny później - Tak jak chciałeś. Dałam mu podstawowe umiejętności, talent, odwagę i niezaspokojone ambicje.
- A arcymag doskonałe ciało - mruknął cicho Mistrz, obserwując gmach Kolektywu. Po jego twarzy jak zwykle błądził uśmieszek, tym razem pełen satysfakcji.
- To trochę za mało, żeby obalić Kolektyw - w głosie Novy brzmiał sceptycyzm, który jednak w żaden sposób nie popsuł humoru Mistrza.
- Oczywiście, dlatego też znajdziemy mu wspólników - powiedział - A teraz idź odpocznij. Będę niebawem potrzebował wszystkich waszych sił.


*


- Wszystko w porządku, skarbie? -Ferro pogładził długie loki Novy, która tego wieczoru była wyjątkowo cicha i apatyczna. Oczywiście zdarzały się takie dni, ale zwykle przyczyna szybko wychodziła na jaw. Niezależnie od tego, o co chodziło tym razem, mężczyzna szybko chciał mieć to za sobą. Gdy demonica trzymała w sobie zbyt długo silne emocje, potrafiła wybuchnąć. Czasem mocniej, niż najlepsze zabawki Niderkara.
Kobieta pokiwała niepewnie głową, a później obróciła się by spojrzeć w oczy Ferra.
- Wiesz... zrobiłam dzisiaj coś niesamowitego - głos jej lekko zadrżał, co jeszcze bardziej zaniepokoiło mężczyznę.
- Coś dla Mistrza? - spytał, a ta ponownie skinęła głową.
- Widziałam dzisiaj narodziny nowego życia - powiedziała po bardzo długiej chwili - i poczułam coś dziwnego.
- Tak, kochanie? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć - Ferro przybrał wyćwiczony ton głosu, który w rozmowie z demonicą doprowadził do perfekcji. Był teraz niczym mistrzowski muzyk grający na instrumencie złożonym z jej emocji. Nie przewidział jednak, że ta niewinna aria zmieni jego życie na zawsze.
- Ferro... czy chciałbyś zostać ojcem?

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot