Forum D&D

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2015-05-19 12:57:09

HYrty
Karczmarz
Dołączył: 2015-05-17
Liczba postów: 132
Gadu Gadu: 8568940
Windows 7Chrome 42.0.2311.152

Dziennik Theriona

Ciemin:
Made by Wykręt, tylko ostatni rozdział jest mój (co widać na pierwszy rzut oka)


I Wstęp


Nie jest to dziennik w ścisłym znaczeniu tego słowa. „Dziennik” to zbyt sztywne pojęcie, „pamiętnik” zaś nieco zbyt banalne. Na teraz mogę powiedzieć, że będzie to coś pomiędzy. W praktyce zaś, dopiero się okaże. Dla wygody jednak, dalej będę posługiwał się słowem „Dziennik”. Dziennik „Theriona z Wysokiego Lasu”.
Nie jest to moja pierwsza książka, lecz może pierwsza na mój temat. Głównym celem tego dzieła jest uporządkowanie faktów i moich własnych myśli, a także zamieszczenie kilku ciekawostek o istotach z którymi się zetknąłem, Podmroku i nie tylko (być może kiedyś ktoś z tego skorzysta, a co najważniejsze, pamięć o wydarzeniach z mojego życia „pożyje” kilka chwil dłużej).


II Początek


Nie zaczną od początku, raczej od środka. Od moich powtórnych narodzin. Jeśli chodzi o czasy wcześniejsze – sądzę, że większość istot z powierzchni słyszało o Therionie z Wysokiego Lasu, arcykapłanie Fane’a. Tak samo, spora część demonów i wampirów. W wielkim skrócie – na początku byłem zwykłym mędrcem, kapłanem Azutha szukającym wiedzy o magii i osób w tym kierunku uzdolnionych. Moje życie odwróciło się do góry nogami przez kilka wydarzeń – spotkanie i dołączenie do drużyny Nasira Palisa, Karashiego i Edrina (był jeszcze jeden zaklinacz pożarty później przez ogromnego kornika, ale nie jest wart ani jednego słowa wzmianki – długo nam nie towarzyszył). Innym takim wydarzeniem była przemiana w wampira (swoją drogą w jednym życiu przeżyłem aż dwie takie przemiany, co zwykłe nie jest). Przez jakiś czas służyłem Hrabiemu Nyrkulowi, najpotężniejszemu wampirowi, później zmieniłem front (a także wyznanie) i dołączyłem do Fane’a, bóstwa istot otchłannych i piekielnych, który w tym czasie przeprowadzał inwazję na Faerun. Miało to dwie zasadnicze przyczyny – arcykapłanem Fane’a w tamtym czasie okazał się mój ojciec, Thas’aran. Inną przyczyną była moja miłość do Azaszy – jej życie zależało wtedy od strony konfliktu, którą wybiorę. Gdy zwycięstwo Fane’a stało się oczywiste, ja i moi towarzysze polegliśmy w Podmroku, podczas poszukiwania pewnego magicznego artefaktu – było to Menzobenranzan, a dokładniej trzeci dom rządzący.
I w tym właśnie miejscu zacznę mój dziennik. Najpierw jednak kilka słów o moich towarzyszach.
Nasir Palis (podaję opis wyglądu i dalej charakterystyka: ) – osoba z zasadami, przepraszam za ostre słowa – zdrowo pierdolnięta. Sądzę, że dzieciństwo miał pełne traumatycznych przeżyć – „mama go nie kochała, a tata tylko w nocy” – jak to się mawia. Mimo wszystko, nieźle sobie radził ze swoją psychiką. Był osobą, którą szanowałem, nawet, jeśli nikt nie potrafił mnie doprowadzić do takiej pasji, jak on. Był w tym mistrzem, to był kunszt, w którym każdego dnia się doskonalił. Ponadto był nieszczęśliwie zakochany w mojej żonie (raczej mu bardziej współczułem z tego powodu, był wszak moim towarzyszem, skazanym na wieczne unieszczęśliwienie), sporadycznie zachowywał się jak idiota. Był dobry w walce, wampir z dużym stażem. Stwarzał sobie więcej problemów, niż za rok będzie słów w tym dzienniku.
Karashi (podaję opis wyglądu i dalej charakterystyka: ) – największy świr jakiego dane mi było spotkać. Psychowojownik o ostrych zaburzeniach psychicznych. Jego nastrój zależał od dnia, czasem od chwili. Był niezwykle skuteczny w walce. Sporadycznie zachowywał zdrowy rozsądek, potrafił nawet wpaść na dobry pomysł. Jednak w przeważającej części czasu sprawiał dużo problemów (chociaż niezbyt dużych). Potrafił rozbawić, potrafił zdenerwować. Lubiłem go, chociaż może nie szanowałem. On za to najwyraźniej szanował mnie, gdyż zazwyczaj stosował się do moich sugestii i próśb.
Edrin (podaję opis wyglądu i dalej charakterystyka: ) – utalentowany druid. Sądzę, że jego przodkowie musieli pochodzić z Limbo, gdyż po kimś musiał odziedziczyć tendencje do niezwykle chaotycznego zachowania. Często ciężko było się z nim porozumieć. Przypominał nieco Karashiego, chociaż miał więcej zdrowego rozsądku i był mniej dziwny. Możliwe, że był najpotężniejszy z naszej czwórki (chociaż, moim skromnym zdaniem, to ja byłem „mózgiem” tej drużyny, ale brałem wszystko i zdanie wszystkich pod uwagę).
Z Edrinem współpracowało mi się chyba najlepiej, chociaż bardzo cenię każdego z drużyny.
Tak więc cała czwórka poległa w Menzobenranzan, i gdy wydawało się, że przeżyliśmy już złote lata naszego życia, które miało się właśnie zakończyć, okazało się, że wszystko przed nami…


III Baenre


Gdy umarłem, włóczyłem się pomiędzy snem, a specyficznym piekielnym planem, gdzie trafiają duszę największych zbrodniarzy (owszem, muszę przyznać – w tamtych czasach, dowodząc demonami i na usługach Fane’a, niewiele dobrego zrobiłem dla świata). Zostałem „uwolniony” i przywrócony do życia przez Azaszę (która działa rękoma Nasira i Karashiego, wskrzeszonych wcześniej). Należy wspomnieć, że przywrócono mnie jako człowieka śmiertelnego, nie wampira, jak resztę. Za to Edrina nie udało się wskrzesić – Azasha i jej ludzie nie zdołali go namierzyć w piekle, gdzie byliśmy.
Świat, w którym się znalazłem, bardzo mnie zaskoczył. To był Podmrok, Menzobenranzan. Azasha, moja żona, została matką opiekunką domu Baenre, pierwszego domu rządzącego. Tymczasem, Fane rządził na powierzchni, gdzie szalały jego demony. Nasza pozycja w mieście była niepewna – poddano nas okresowi próbnemu, by stwierdzić naszą przydatność, lub też, czy nie jesteśmy dla miasta zagrożeniem. Przez ten czas (dwa dni, później zresztą też) mieszkaliśmy w domu Baenre, jako niemal pełnoprawni członkowie rodziny szlacheckiej.
Nie tylko dlatego przeżyłem szok – okazało się, że mam dwójkę dzieci, Thrina wojownika (i oczywiście wampira) i o 5 minut od niego młodszą Anathe (chyba jedyna w mieście drowka-czarodziejka, oczywiście również wampir). Mieli po 50 lat (właśnie tyle trwała moja śmierć – tuż przed nią Azasha zaszła w ciąże). Dodam tylko, że to nie jest dużo dla drowa, szczególnie dla drowa-wampira. Thrin chyba od razu mnie polubił, żona i córka jednak obwiniały mnie z początku za ogólny stan rzeczy. Później doszedłem do porozumienia i z żoną (to było przyjemne porozumienie!) i z córką.
Moja rodzina nie była jednak jedynymi mieszkańcami domu – należy wspomnieć jeszcze o alchemiku Frelikht’cie oraz przede wszystkim dwóch illithlidach – Alirasie, potężnym magu i psioniku, oraz Quarlexarze, trenerze ciała, czyli wojowniku. O drugim mogę powiedzieć tylko, że miał zatargi z Karashim. Za to Alirasa z początku nie lubiłem – a i on mi nie ufał. Ciągle czułem, jak sortuje mi umysł. Po jakimś czasie zacząłem się zabezpieczać czarem, który zatruwa każdego, kto czyta mi w myślach (lub mnie magicznie albo psionicznie szpieguje). Czy podziałało – nie wiem. Zaufanie Alirasa zdobyłem dopiero, gdy przeszedłem pewien test lojalności. Nie będę go tu opisywać, miał związek z iluzorycznym demonem, Hazem, którego chciałem wykorzystać, a Azasha poprosiła mnie o jego uśmiercenie. Spełnienie jej prośby było pozytywnym wynikiem testu, o którego w gruncie rzeczy żalu nie miałem. Przykro mi tylko, że sam się nie spostrzegłem że jest to test.
Warto wspomnieć, że rzuciłem Alirasowi wyzwanie – miałem przełamać jego magiczne zabezpieczenia chroniące przed wróżeniem. W dalszej części opiszę dokładnie, jak to przebiegało.
W zamian za wskrzeszenie, mieliśmy pomóc w walce z Fane’em. Nie udało się wskrzesić Edrina, więc jako zastępstwo dostaliśmy Khornica.
Khornic (podaję opis wyglądu i dalej charakterystyka: ) – łucznik, tropiciel-zwiadowca, nie wiem, czy słowo „idiota” do niego pasuje. Może nie, on raczej… miewa zaćmienia. Tak, to dobre słowo. Zazwyczaj jest przydatny, czasem jednak osiąga efekt przeciwny do zamierzonego. Sądzę, że to jakaś choroba – zresztą podobno ma jakiś związek z Fane’em i ciąży na nim klątwa, o której niewiele wiem. Domyślam się jednak, że to ona jest winna tym umysłowym zaćmieniom. Cechą charakterystyczną Khornica było jego zwierzątko – ogromny kornik, którego zawsze trzymał na ramieniu.
Naszym pierwszym zadaniem było zdobycie kuli w którym była energia życiowa istoty zwanej Sternem, z którą zetknąłem się już wcześniej (i wielokrotnie go zabijałem, wspólnie z towarzyszami). Kula miała zasilić barierę otaczającą Podmrok, która to chroniła podziemia przed zalaniem lawą. Sprawa była więc ważna, ponadto czasu nie było dużo (zaledwie tydzień dzielił prawdopodobny upadek bariery od mojego wskrzeszenia).
Teleportowaliśmy się do Immilar, gdzie mieliśmy szukać kuli. Był tam zamek zamieszkany przez nieumarłych, którzy jednak z początku nie byli do nas agresywnie nastawieni. W środku magicznie zlokalizowałem kulę, udaliśmy się do niej i stoczyliśmy walkę ze Sternem, który się nam zamanifestował. Po tym wycofaliśmy się z zamku. W drodze powrotnej spotkaliśmy kilka demonów, w tym naszego starego znajomego, Haza. Zrezygnowaliśmy z walki – Haz był potężny i ewakuowaliśmy się do bazy – domu Baenre.
Azasha była zadowolona – dweomer kuli zaczął zasilać i wzmacniać barierę – Podmrok był bezpieczny – przynajmniej na razie.


IV Wyzwanie


Jeszcze przed wykonaniem pierwszego zadania spróbowałem monitorować wszystkich członków domu. Z moimi towarzyszami nie było trudno, lecz gdy starałem się namierzyć żonę… Użyłem zwykłego czaru wróżenia, przekaźnikiem było lustro wody w misce. Aliras, illithlid szlachcic, w dodatku alhoon, wpierw namierzył próbę wróżenia, później namierzył źródło tej próby (czyli mnie), a następnie odwrócił działanie czaru i wykorzystał moje własne wróżenie jako magiczny tunel dla swojego kontr-zaklęcia. Mówiąc prosto – tafla wody zrobiła się czarna, później wystrzeliły z niej macki, które mnie pochwyciły. Usłyszałem wtedy głos Alirasa, który mówił: „Poznaję cię, Therionie… masz szczęście, że cie rozpoznałem. Wy ludzie wszyscy jesteście tacy sami.” Do tego dorzucił chyba ostrzeżenie, bym więcej tego nie robił i cofnął swoje zaklęcie.
Te zdarzenie było dla mnie obelgą. Nie było problemu w tym, że Aliras jest ode mnie lepszy – raczej, że ja jestem gorszy. Postanowiłem udowodnić, że jest inaczej. W tego typu sprawach poza mocą magiczną i umiejętnościami liczy się jeszcze spryt. Nie mogłem sobie odmówić zabawy, więc od tamtej pory zacząłem intensywnie myśleć nad rozwiązaniem problemu. Azasha powiedziała, że będzie pod wrażeniem, jeśli mi się uda (chyba w to za bardzo nie wierzyła).
Na drodze do celu pojawiło się kilka problemów, z których najważniejszym był brak odpowiednich zaklęć (wszak nie jestem czarownikiem wtajemniczeń, tylko objawień), a drugim sama natura mojego przeciwnika. Alhoon był biegłym magiem i psionikiem, oraz oczywiście nieumarłym. Wpierw musiałem się jakoś zabezpieczyć przed jego skanowaniem myśli – a jak już wcześniej pisałem, nie miałem do tego odpowiednich zaklęć. Psychotrucizna była moją pierwszą linią obrony, później stosowałem zwykły czar ochrony przed magią – i było to skuteczne. Ponadto poczyniłem wszelkie kroki, żeby zabezpieczyć moją pracownię:
1) Jeszcze przed pierwszym zadaniem kazałem mojej służącej Alerisis (wówczas była moją branką, żona mi ją odebrała po „teście lojalności”), by kazała magicznie wzmocnić drzwi i uczynić je dźwiękoszczelne.
2) Kolejnym zabezpieczeniem był potężny czar rzucony przez moją córkę, Anathę. Chronił moją pracownię całkowicie przed wróżeniem i wieszczeniem, psionicznym i magicznym. Dodatkowo chronił drzwi, które teraz otwierały się tylko po podaniu odpowiedniego hasła.
3) Ostatnie zabezpieczenia zainstalowałem sam. Były to trzy glify ochronne, zamontowane nad każdym wyjściem z pracowni (czyli wyjście główne, wyjście do łaźni i wyjście do sali treningowej). Glify uderzają energią dźwięku każdego, kto nie jest z mojej rodziny. Ewentualnie można je dezaktywować odpowiednim hasłem. Ponadto w samej pracowni umieściłem potężny symbol, który miał mi pomóc, gdyby jakimś cudem przeciwnik dostał się do środka. Nie wprowadzałem zabezpieczeń przed teleportacją (ale być może czar Anathe je obejmował), żeby nie mieć problemu z dostaniem się do środka. Sam wyuczyłem się zaklęcia, które błyskawicznie (po wypowiedzeniu tylko jednego słowa) przenosiło mnie do pracowni.
Tak chroniony mogłem zacząć knuć przeciwko Alirasowi. W tym miejscu podkreślę, że nie były to poważne intrygi. Alhoon nie był moim wrogiem, cała sprawa miała raczej niezbyt poważny charakter, jej głównym celem było udowodnienie coś sobie, Alirasowi i Azashy.


V Pierwsze uderzenie


Miałem kilka pomysłów, jednak większość się nie nadawała. Zastanawiałem się przede wszystkim nad naturą czaru ochronnego Alirasa – mógł albo chronić obszar, albo chronić osobę. W pierwszym wypadku skuteczność by była duża, ale tylko na tym obszarze (czyli w komnacie Azashy). W drugim przypadku czar mógłby działać niezależnie od miejsca, jednak zabezpieczenia było dużo łatwiej ominąć – wystarczy rzucić czar na obiekt niedaleko Azashy, a wróżenie ukaże mi również ją, nie aktywując osłon Alirasa. Sądziłem, że jest to pierwszy typ, lub ewentualnie pierwszy i drugi (byłoby to dość męczące, ale w końcu alhoon był bardzo potężny). Postanowiłem jednak jeszcze tego nie sprawdzać. W mojej głowie pojawił się pomysł, który podziałałby niezależnie od rodzaju i typów ochronnych czarów.
W celu realizacji planu, przygotowałem odpowiednie zaklęcia i udałem się do Ched Nasad, gdzie zdobyłem czarną perłę o średnicy około 6 cm. Następnie zaopatrzyłem się w zwój ciągłości – po kolei rzuciłem na perłę jasnosłyszenie, a następnie niewykrywalną aurę Nystula, mającą maskować magię perły. Następnie uciągliłem czary – teraz wystarczało już tylko podrzucić perłę Azashy. Dla wyjaśnienia, napiszę, że był to ruch, którego alhoon z pewnością nie przewidział – jego zaklęcia na pewno wykrywały wszystkie czary, które aktywują się w obrębie jego osłon – ale moje zaklęcie, a raczej jego podmiot (perła), zostało fizycznie wniesione do komnaty Azashy. Wiedziałem, że moja żona lubi czarne błyskotki, więc sukces miałem niemal w kieszeni. Niestety, chyba źle oszacowałem moje szanse – Azasha odmówiła prezentu (chociaż niewątpliwie poprawiłem jej humor), powiedziała, żebym lepiej podarował perłę córce. Nie ma jednak tego złego, pod wpływem mojego zachowania zwolniła mnie z obowiązku służby. Można powiedzieć, że od tego momentu byłem wolny (w przeciwieństwie do reszty moich towarzyszy) i zasady drowów dotyczyły mnie od tej chwili mniej niż wcześniej. Oddałem więc perłę Anathę, której prezent bardzo się spodobał, wyjaśniając, że usłyszę wszystko, co powie do tej perły.
W tym miejscu powinienem wyjaśnić jeszcze jedną sprawę – ktoś mógłby powiedzieć, że manipuluję i oszukuję moją żonę. Oszustwo nie było wymierzone w nią, lecz w Alirasa (i szybko bym się do niego przyznał, gdyby okazało się skuteczne), zaś jednocześnie chciałem zadowolić moją żonę, piekąc dwie pieczenie na jednym ogniu. W rezultacie otrzymałem mniej niż chciałem, jednak nie można powiedzieć, że mi się to nie opłacało. Zresztą, nie przejąłem się tym zbytnio, bo w głowie już kreowały mi się nowe pomysły…


VI Śmierć Palisa


Przykre wydarzenia jednak nie pozwoliły realizować mi tego planu dalej. Jeśli chodzi o Nasira, od czasu wskrzeszenia nie wiele z nim rozmawiałem. Właściwie wolałem unikać jego towarzystwa, gdyż miałem dużo przyjemniejszych rzeczy do roboty. Pamiętam, że na początku ostrzegł mnie, że córka może chcieć mnie zabić (to było tuż po moim wskrzeszeniu, wcześniej dowiedziałem się tego samego od Azashy – sprawa jednak rozwiązała się bardzo szybko, Anathe i ja porozmawialiśmy wyjaśniając sobie wszystko, co „wyprostowało” nasze relacje). Później prosił mnie o porozmawianie z Karashim, wiedząc, że tylko ja mam na niego jakiś wpływ. Chodziło wtedy o jego bójkę z Quarlexarem – Nasir przewidywał, że jeśli to się powtórzy (a był co do tego, że się powtórzy, pewien), to nie tylko Karashi, ale i my wszyscy będziemy mieli kłopoty. Uznałem, że Nasir ma rację, więc przeprowadziłem rozmowę z Karashim (odkrywając przy okazji, że spalił swoją brankę, ale zignorowałem ten fakt). Z tego co wiem, od tamtej pory był „grzeczny” (przynajmniej jak na siebie).
Niewiele później po tych wydarzeniach, skontaktował się ze mną Aliras (było to już po moim „teście lojalności”, więc z Alirasem byłem w dość dobrych stosunkach), by powiedzieć mi, że Nasir robi jakieś niebezpieczne interesy z alchemikiem. Mianowicie, Nasir stworzył dla alchemika Frelikht’a wampira, by mógł na nim eksperymentować (było to surowo zakazane przez Azashę), a w zamian, Frelikht miał dać Nasirowi mikstury, które miały zabić jego uczucia i emocje (on sam twierdził, że wampir takich nie posiada, jednak, jak dowodzi jego działanie, w rzeczywistości miał inne zdanie na ten temat).
Aliras polecił mi, bym pomówił z Nasirem i wybił mu niesubordynacje z głowy. Dał mi na to dwa dni, zanim doniesie Azashy o tym co zrobił Nasir (oznaczałoby to dla Nasira śmierć).
Niestety, trochę zbagatelizowałem sprawę. Pierwszego dnia wprowadziłem w życie moją intrygę z perłą, a gdy chciałem się zająć sprawą z Nasirem, okazało się, że jest już za późno.
Napotkałem Khornica, z którego relacji wynikało, że Nasir zabił alchemika. Postanowiłem sprawdzić to osobiście. Faktycznie, alchemik nie żył, ja, Karashi i Khornic zaczęliśmy szukać śladów. Mimo dokładnego przeszukania, niewiele znaleźliśmy. Pocięte ciało alchemika nie nosiło śladów po pazurach Nasira – tylko tyle udało mi się ustalić. Moje czary pokazały sporo więcej – zabójstwa nie dokonał Nasir, tylko nieznanego typu nieumarły, o imieniu Serina. (Wg. moich niesprawdzonych domysłów, była to wampirzyca stworzona przez Nasira, na której alchemik eksperymentował). Poleciłem towarzyszom nikogo nie informować o zabójstwie alchemika, sam zaś udałem się poszukać Nasira i powiedzieć mu o wszystkim. Znalazłem go na jednym z balkonów. Z powodu przedawkowania eliksirów zaczął mutować i zmienił się w jakiś rodzaj mazi. Żadne z moich zaklęć nie dało radu mu pomóc. Gdy próbowałem się z nim porozumieć, okazało się, że towarzysze nie posłuchali się mnie i donieśli o wszystkim Azashy. Skutkiem tego było to, że wszyscy zebraliśmy się w jej komnacie i musiałem zdać obszerny raport o wszystkim co wiem. Azasha nie była zadowolona, kazała nam nie wracać bez Seriny. Nasir nie był  w stanie iść z nami, więc udaliśmy się sami. Szczerze mówiąc, równie dobrze sam mógłbym się udać po nieumarłą. Moje czary szybko ją namierzyły a później bez większych problemów sprowadziły do domu Baenre i sparaliżowały. Azashę jednak nie zadowoliło to do końca. Chciała oddać nas pod sąd rady matek-opiekunek. Nasir jednak wziął winę na siebie (gdyż faktycznie była to jego wina, chociaż głupio postąpił – zupełnie tak, jakby sam chciał przyśpieszyć swoje zniszczenie). I to był koniec Palisa – Aliras na polecenie Azashy rzucił czar niszczący, dezintegrując wampira na zawsze (w owym czasie Nasir Palis był księciem wampirów, po jego zniszczeniu tą zaszczytną funkcję przejął mój syn, Thrin).
Co do postępowania Azashy, nie było ono przesadnie okrutne. Na jej miejscu być może zrobiłbym to samo – cała rada matek-opiekunek patrzyła się jej na ręce, odkąd nas wskrzesiła. Oszczędzając Nasira zapewne pokazała by słabość wobec innych drowich domów. A w Podmroku słabość oznacza śmierć…


VII Następne zadanie. Wizja ciemności – Efekt Khornica.


Kolejnym zadaniem naszej drużyny była likwidacja kultu Fane’a, który narodził się w mieście. Niewiele wiedzieliśmy o kultystach, poza tym, że pięciu szlachciców drowów znaleziono martwych z wypalonymi symbolami Fane’a.
Nie mogliśmy jednak wyruszyć na zadanie bez wypełnienia luki po Nasirze. Na jego miejsce, Azasha zwerbowała maga Morta Manaq’irana. Z wyglądu był bardzo podobny do człowieka. Najwięcej powiedziało mi o nim jego starożytne nazwisko, popularne w czasach świetności imperiów Netherilu i Imaskaru.
O Podziemnych Imaraski słyszałem już wcześniej. Imaskari byli przepotężnymi magami zgładzonymi przez własną pychę i niewolników. Kilku epickich magów udało się ocalić z zagłady imperium i uciec pod ziemię, gdzie założyli miasto, a następnie zapieczętowali je magicznym zaklęciem, jednym z potężniejszych, jakie kiedykolwiek rzucono. Po wielu setkach lat izolujący się Imaskari uznali, że czas zobaczyć, co się na świecie zmieniło i zerwali pieczęć. Przez czas izolacji bardzo się zmienili – nie tylko chodzi o przystosowanie do środowiska pomroku, ale i potężne czary, które rzucono kiedyś na ich całą rasę, by ułatwić im przeżycie w nieprzychylnym środowisku. Po przodkach zaś odziedziczyli ogromny talent do magii, co w połączeniu ze starożytną wiedzą przekazywaną z pokolenia na pokolenie, sprawia, że są naprawdę niebezpieczni.
Tak więc miałem pewne obawy, gdy Mort dołączył do naszej drużyny, ale od moich obaw większa okazała się ciekawość. Taki już jestem, że tajemnice starożytności, szczególnie na temat magii i innych ras bardzo mnie fascynują (nie bez powodu za patrona wybrałem Azutha – Pana Magii i Wiedzy Magicznej).
Mort Manaq’iran – (opis wyglądu i dalej charakterystyka) – pod wieloma względami przypominał Nasira. To bardzo dobrze, gdyż jego strata była mniej dotkliwa. Poza tym, wydawało się, że miał mniej ubytków psychicznych i kompleksów, oraz przede wszystkim, był potężniejszy. Nad Nasirem miałem niemal pełną kontrolę – z uwagi na jego zasady, wierność wobec Azashy (i co za tym idzie, wobec jej męża) oraz z powodu mojej magii i zdolności. Mort za to nie miał takich ograniczeń. Dysponował silną magią i zapewne kilkoma sztuczkami, których ja nie znałem. Był więc ciekawym wyzwaniem i dobrą dla mnie przeciwwagą. Był interesującą osobą, która lubiła zrzucać na mnie wszelką odpowiedzialność (aż łezka się w oku kręci – tak bardzo przypominał Nasira!).
Udaliśmy się zatem do Eastmyr (dzielnica Menzobenranzan), gdzie znaleziono ciała drowów, do pewnej karczmy, która rokowała największe nadzieje na odszukanie informacji. Khornic wtedy był niedysponowany (cierpiał na pewną ułomność, którą opiszę lepiej później), Karashiemu poleciłem przepytanie jednego z orków (miało to raczej odwrócić uwagę niż zdobyć informacje), Mort zaś udał się przypytać karczmarza. Ja chciałem użyć zaklęć, by dowiedzieć się kto próbuje nas zabić – gdyż zaraz po wkroczeniu do karczmy zostaliśmy napadnięci przez asasynów (walki nie warto opisywać, nie była znowu taka trudna – gdybym miał opisywać każdą walkę, zajmowały by one połowę tego dziennika). I w tym właśnie miejscu pojawiła się wizja ciemności.
Czym ona jest? Sądzę, że to efekt uboczny mojego wskrzeszenia. Od czasu do czasu cierpi na to każdy z naszej drużyny, zazwyczaj Khornic (właśnie dlatego nazwałem to Efektem Khornica, potocznie nazywamy to „zamułą”). Wprawdzie nie został on wskrzeszony, ale sądzę, że to wina jego klątwy, o której nadal nie wiem zbyt wiele (i nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć więcej). Cierpi na nią (na „wizję ciemności”)  również i Mort (to z kolei pewnie wina jego własnego uwarunkowania fizyczno-magicznego – pewnie jest w szoku budząc się codziennie poza swoim miastem, przecież mieszkał tam całe życie nigdy go nie opuszczając. No i te zaklęcia rzucone na jego rasę… jest dużo czynników i ich kombinacji które mogły wywrzeć Efekt Khornica na Mort’cie).
Tak więc Efekt Khornica dopadł i mnie, z tego co wiem, trzymał mnie dobre kilka godzin, podczas których byłem bezwładny i mało-ruchliwy niczym zombie. Na szczęście towarzysze się mną zaopiekowali (zazwyczaj mogę na nich liczyć). Przez ten czas śledztwo posunęło się dalej – Mort zdobył informacje, które zaprowadziły nas do osoby, która coś wie. Drow ów miał wiele wspólnego z podziemnymi walkami niewolników, które w dzielnicy cieszyły się dużą popularnością. Doszło do zakładu – jeśli Karashi wygra w czterech walkach pod rząd, mieliśmy uzyskać informacje, które posuną śledztwo jeszcze dalej. Mniej więcej podczas czwartej walki Karashiego (dając pokaz umiejętności, wygrał wszystkie cztery) Efekt Khornica minął i świadomość mi wróciła. Mort wyjaśnił mi sytuację – z informacji, które otrzymaliśmy dzięki zwycięskiemu zakładowi, więcej o morderstwach wie pewien Kua-toa, z którym mieliśmy się spotkać nazajutrz. Dowiedziałem się również o śmierci zwierzątka Khornica, za którą stał prawdopodobnie szpieg, którego Khornic dopadł i osobiście dobił. Szpieg wypowiedział słowo „Erwt” – w przyszłości miało się okazać, że jest to imię osoby stojącej za morderstwami drowi.
Po tym wszystkim przeniosłem nas do domu, gdyż uznałem, że noc najlepiej spędzić tam. Na miejscu okazało się, że moja córka, Anathe (która talent magiczny odziedziczyła po matce, a ambicje zapewne po mnie) postanowiła wyzwać na pojedynek arcymaga miasta, by zająć jego miejsce. Nie zdołałem jej odwieźć od tego zamiaru. Postanowiłem powiadomić o tym Azashę i przyjrzeć się walce magicznie… właśnie wtedy Efekt Khornica powrócił.


VIII Szum lasu


Gdy się ocknąłem, było już po wszystkim. Reszta drużyny bez mojej pomocy zlokalizowała zabójcę – łowcę głów, diablę, Erwta – który został oddany w ręce pajęczej sprawiedliwości. Po krótkim odpoczynku otrzymaliśmy następne zadanie – udać się do spaczonej puszczy Chult, znaleźć przyczynę jej spaczenia, zniszczyć ją, a później zniszczyć las.
Czemu było to takie istotne? Czymkolwiek ta puszcza była, wzmacniała demony i diabły. Była punktem strategicznym, niemal fortecą Fane.
Tak więc teleportowano nas do Chultckiego Lasu (w między czasie na krótko powrócił mój Efekt Khornica – jeszcze trochę, a zacznę to nazywać Efektem Theriona), zaczęliśmy od zbadania ruin, gdzie doszło do walki z demonami (zbierali posągi spetryfikowanych ludzi, do dziś nie wiem po co), która przebiegła dość sprawnie. Nie znaleźliśmy jednak żadnych tropów, więc musiałem użyć mojej magii wieszczącej. Po wykorzystaniu niemal wszystkich czarów szpiegowskich, zdołałem podać drużynie pełny raport o lesie.
Spaczenie powodowały tzw. drzewa-matki, były takie trzy, każde osłaniane przez demony lub zieloną żywicę. Owa zielona żywica stanowiła spory problem – demony i diabły mogły się przy niej regenerować, a nawet czasem zostawały wskrzeszone. W okolicach zielonej żywicy (tak jak przy pierwszym drzewie-matce) nie mieliśmy w walce z nimi większych szans. I faktycznie, za pierwszym razem dostaliśmy niezły wycisk – pierwsza wyprawa skończyła się fiaskiem i musieliśmy się ewakuować. Wtedy to wróciłem do domu Baenre, gdzie chciałem zdać raport matce opiekunce (wbrew pozorom nie był on taki zły, bo w tym momencie wiedzieliśmy już o lesie bardzo dużo). Udał się ze mną Khornic, a Karashi i Mort postanowili zostać. Na miejscu okazało się, że Azasha ma ważne spotkanie z matką-opiekunką Un’rat. Aliras nie dał nam poczekać – kazał nie wracać dopóki nie skończymy zadania i odesłał nas do reszty. Nawiasem mówiąc, nie było to zbyt miłe, ale być może miał do tego prawo. Poza tym  wiedziałem, że się wkrótce na nim odegram, więc pogodziłem się z sytuacją.
Po powrocie do drużyny zregenerowaliśmy nasze zaklęcia i uzgodniliśmy strategię. Tutaj na chwilę przerwę, by podsumować w kilku słowach ówczesne postępowanie Morta.
Cóż za idiota i hipokryta zarazem. Do tego z lekkimi zaburzeniami psychicznymi (nie jestem pewien, czy podczas dyskusji nie mówił czasem sam do siebie) oraz z manią wielkości i pogardą do wszystkiego, co kwestionuje wyidealizowane przez niego cechy jego osobowości. Zazwyczaj ignorowałem to co mówił, lecz czasem i moja żelazna cierpliwość bywała łamana. I tak, zmęczony przez nieurodzajną dyskusję nad naszym zadaniem, postanowiłem pomilczeć i na chwilę oddać dowodzenie Mortowi. Uznałem, że gdy porazi się swoją własną głupotą, to da mu do myślenia. I oczywiście, jedyny pomysł wyszedł z ust Karashiego – brzmiał on mniej więcej tak: „Podpalmy las! A później podpalmy go z drugiej strony!” Mort chyba nie wpadł na nic lepszego, bo w końcu zezwolił na realizację owego planu. Ja oczywiście dalej milczałem, ale z innych powodów niż np. Khornic (wówczas pod działaniem częściowego Efektem Khornica oraz psycho-magicznej ułomności zwanej CZUMą – o tym za chwilę) albo Mort (z braku pomysłów). Ich plan szybko… spalił na panewce. Spaczony las po prostu nie chciał się palić. A ja, nie chcąc dalej tracić czasu, postanowiłem zaprowadzić jako taki porządek (okazało się, że Mort jednak nie przemyślał sprawy, bo zachowywał się równie idiotycznie jak wcześniej). Pewne było, że trzeba zacząć od drzew-matek. Moje czary pokazały, że można je spalić potężnymi zaklęciami, i że zielona-żywica w bezpośredniej okolicy drzew-matek, znacząco podwyższa ich odporność. Wspomniałem o głupocie Morta, teraz czas wspomnieć o mojej. Miałem dwa całkiem niezłe plany, oba nie wypaliły – pierwszym było zamrożenie zielonej-żywicy wokół drzewa-matki, moje zaklęcia pokazały, że pomysł jest dobry… ale nie dla Morta, który uważał, że to się nie uda. Zrezygnowaliśmy głównie przez niego (oraz dlatego, że nie miałem siły się z nim kłócić) i przez brak zaklęć zamrażających. Drugi pomysł był z mojej strony nie przemyślany (i mało brakowało, a by to nas zabiło). Chciałem rzucić na drzewo sferę antymagii, co by wyłączyło magiczne osłony drzewa, a Karashi psionicznie by je spalił. Oczywiście, pomysł świetny – później jednak się okazało, że przeceniłem swoje umiejętności, i po prostu nie byłem w stanie rzucić czaru w ten konkretny sposób (mogłem otoczyć się sam polem antymagii, ale nie mogłem otoczyć czegokolwiek innego).
Kiedy my uzgadnialiśmy plan, Khornic miotał się między wizją ciemności, CZUMą, a próbą wspomagania nas w wymyślaniu strategii. Z tego wszystkiego jedynie wyszły mu dwie pierwsze rzeczy.
Czym jest CZUMa? Mówiąc medycznie, jest to błąd w impulsach nerwowych, kiedy owe nie trafiają dokładnie w te miejsce, gdzie powinny. Mówiąc po ludzku – CZUMa to chwilowe zachowanie tak głupie, że aż śmieszne (oraz często śmiercionośne). Kiedy mniej więcej 20 razy powiedzieliśmy, że najlżejszy dotyk zielonej żywicy jest śmiertelny, Khornic postanowił to sprawdzić… na własnej skórze. Zanim go powstrzymaliśmy, rozciął korę najbliższego drzewa, a w twarz trysnęła mu spora struga zielonej żywicy. Jego głowa dość szybko wyparowała (z chemicznego punktu widzenia było to całkiem ciekawe – właściwość żrąca żywicy okazała się ogromna – ciekawe tylko, czy byłoby tak w przypadku człowieka zdrowego tzn. bez CZUMy, którego mózg oczywiście ma większą gęstość – wtedy i kwasowa żywica powinna dłużej go trawić – niestety nie miałem czasu na wykonanie żadnych eksperymentów).
Po wskrzeszeniu Khornica (śmierć była szokiem na tyle dużym, by CZUMa minęła) ruszyliśmy planem cienia do pierwszego drzewa-matki. Było dobrze chronione przed demony, ale działaliśmy szybko – Khornic wypuścił grad strzał w demony, ja rzuciłem na nie milczenie, by nie mogły rzucać zaklęć, Karashi spalił swoją mocą drzewo, a Mort nas ewakuował z powrotem na plan cienia. Ruszyliśmy w stronę następnego celu, jednakże coś ogromnego zaczęło nas gonić. Wtedy Mort wpadł na to, na co ja powinienem wpaść dawno temu (fakt, naprawdę mogłem, to by bardzo nam ułatwiło życie), żebym otworzył bramę, ale przez nią nie przechodził – czary wystarczałoby rzucać przez otwartą bramę. I tak zniszczyliśmy drugie drzewo. Nadal jednak coś nas goniło, więc szybko opuściliśmy plan cienia i dostaliśmy się do trzeciego drzewa-matki. Tam spotkaliśmy samego Fane’a, który na wstępie zablokował moją magię na całą dobę (przy użyciu klątwy geas). Udało nam się zniszczyć drzewo, a później ja i Khornic uciekliśmy do pozawymiarowej przestrzeni, którą stworzył Mort do ucieczki. On i Karashi mieli wbiec zaraz za nami, jednak Fane rozproszył portal wejściowy. Straciłem z nimi kontakt, bez mojej magii byłem bezbronny i uwięziony w przestrzeni poza wymiarowej.
Wiecie o czym myśli potężny kapłan, któremu magię wyłączono na dobę, a który musi jak najszybciej wrócić do towarzyszy i im pomóc? Myśli: jak można się szybko dostać na jakikolwiek plan, w którym czas biegnie szybciej niż tu? Miało to na celu spędzenie doby na innym planie, poczym wrócenie na materialny wystarczająco szybko, by uratować towarzyszy. Jednak bez swojej magii nie wiedziałem, jak dostać się na taki plan. Poza tym, chwilę później pojawił się ogromny kłopot. Szybko zorientowałem się, że Khornic to nie Khornic. Nad jego ciałem zapanował demoniczny Barghast (i to chyba właśnie to była ta klątwa Fane’a rzucona na Khornica), który wyjął małą kryształową kulkę – pojemnik na moją duszę – i stwierdził, że mój czas właśnie nadszedł…
Moja sytuacja była niemal beznadziejna, chociaż szybko w mojej głowie pojawiły się dwa plany. Żaden nie był dobry, ale nic lepszego nie miałem. Po pierwsze, mogłem obejść geas, wykorzystując magiczne przedmioty – sam bym nie rzucał zaklęć, jedynie aktywował bym przedmioty. Fane tego nie uwzględnił, jednak i to dawało małe pole manewru. Jedyny czar, który mogłem tak wykorzystać, to sieć, słabe, ale zawsze coś… Drugi plan był oczywisty – przegadanie Barghasta i wyperswadowanie mu planu unicestwienia mego ciała i schwytania duszy. Bądź co bądź, moja retoryka już kilka razy pozwoliła mi na wyjście z trudnej sytuacji. Tym razem jednak się na to nie zapowiadało. I robiło się coraz gorzej, aż wreszcie za Barghasto-Khornicem pojawił się Aliras i pożywił się mózgiem mojego byłego towarzysza. Po tez zdjął ze mnie klątwę i przeniósł nas do domu Baenre. Na miejscu okazało się, że moi towarzysze ocaleli. Karashi został teleportowany przez Morta, sam Mort uciekł chwilę później (dowiedziałem się, że Fane wypytywał się go, kto mnie wskrzesił – podobno Mort nic mu nie powiedział).
Azasha była całkiem zadowolona – misja została osiągnięta, tylko Khornic zginął, chociaż nikt chyba się tym nie przejął.
W tym miejscu wspomnę jeszcze, że Anathe wróciła ze swojego zwycięskiego pojedynku z arcymagiem miasta. Kolejna chwalebna karta historii domu Baenre została zapisana…


IX Klęska w Mithrilowej Hali


Następne zadanie było teoretycznie kontynuacją zadania z kultystami Fane’a. Ponownie znaleziono ciała, dwóch drowek bliźniaczek z domu Duskryn, z wypalonym symbolem Fane’a. Tak jak wcześniej, postanowiliśmy znaleźć najpierw Icka, naszego informatora kua-toa. W tym miejscu wspomnę, że Mort stał się trochę bardziej znośny, zaczęliśmy nawet dyskusję o magii. Pytał się mnie, jakim cudem kapłani mogą rzucać zaklęcia, skoro Fane ich odciął od reszty bogów. Nie pamiętam dokładnie, co mu powiedziałem, ale znacznie odbiegało to od prawdy. Rzeczywistość zaś ma się tak – kapłani inicjują proces, dzięki któremu mogą kraść moc Fane’a. Część tej mocy musimy wykorzystywać na podtrzymywanie tego procesu, ale nie mniej, zaklęcia działają zupełnie tak jak kiedyś.
Kua-toa podał wysoką cenę za informacje, których potrzebowaliśmy. Zbyt wysoką. Postanowiliśmy go śledzić (z braku lepszego pomysłu), dzięki temu dowiedzieliśmy się, że współpracuje z Fane’em. Po wygranej walce (i zdobyciu cennej magicznej księgi, którą chciał sobie przywłaszczyć Aliras, lecz ostatecznie weszła w posiadanie mojej żony) dostaliśmy nowe, naprawdę trudne zadanie. Było to tym trudniejsze, że pomiędzy zadaniami właściwie mieliśmy czas tylko na sen. Reszta chyba jakoś to znosiła, ale ja, przyznam szczerze, miałem wiele rzeczy do roboty. Przede wszystkim sprawdzenie kilku moich podejrzeń, pokonanie zabezpieczeń Alirasa (a miałem już wtedy przygotowany dobry, choć złożony zarys planu – patrz Dodatek I) oraz przygotowanie tajnej kryjówki, poza domem Baenre.
Następnym zadaniem było to, byśmy udali się do Mithrilowej Hali, złożyć królowi Bruenorowi propozycję sojuszu w walce z demonami – podobno krasnoludy od niedawna wychodziły na powierzchni i dawały sługom Fane’a niezły wycisk. Drugim celem, nawet ważniejszym od pierwszego, było zabicie renegata Drizzta Do’Urdena, który przebywał wówczas w Hali. Drizzt był priorytetem – mieliśmy go zabić nawet wtedy, gdyby miało to przekreślić sojusz z krasnoludami.
Miał nam towarzyszyć Valas Hune i towarzyszył, chociaż do samej Hali nie wchodził. Mort przez większość drogi popisywał się swoim niskim ilorazem inteligencji, a ja próbowałem go prowokować. Miałem wówczas koncepcje na temat, że coś go łączy z moją córką (jedna z rzeczy, które zamierzałem sprawdzić w wolnej chwili) – sądziłem, że sprowokowany może się wygadać. Niestety, nie udało się, Mort może i był idiotą, ale widać albo nie tak dużym, albo to moja podejrzenia były niesłuszne. Gdy doszliśmy na miejsce, okazało się, że jest z nami ktoś jeszcze – Artemis Entreri, przybrał wygląd drowa. Nikt się nie sprzeciwiał jego obecności – wszak to jedna z najbardziej niebezpiecznych istot nad i pod ziemią.
Krasnoludy wpuściły nas do środka, chociaż odebrały nam broń i zakuły w kajdany. Dodatkowo zwierzątko Karashiego – żywiołek ognia – musiało zostać na zewnątrz. Doszło do rozmowy z krasnoludzkim królem, Bruenorem Battlehammerem. Mogliśmy też przyjrzeć się reszcie jego sławnej drużyny – wojowniczce Catie-Brie, halflinga Regisa, ogromnego barbarzyńcę Wulfgara oraz Drizzt’a Do’Urdena, jednego z najlepszych szermierzy na świecie (właściwie z tego co słyszałem, jedynie Entreri mógł się z nim równać w walce). Bruenor był nam niechętny, chciał odrzucić naszą propozycję. Przekonałem go jednak, by chociaż ją przemyślał - stanęło na tym, że Entreri miał zostać jako ambasador drowów (strasznie mi się to nie podobało, ale gdy pozostali to zaakceptowali, nie zgłaszałem na głos sprzeciwu). Kiedy opuszczaliśmy Mithrilową Halę, okazało się, że żywiołek ognia Karashiego gdzieś znikł – za to jeden z wartowników miał spaloną brodę i widoczny związek z całą sprawę. Karashi, jak to Karashi – rzucił krasnalem o ścianę i zaczął przesłuchanie, ignorując wartowników, którzy zaczęli przybiegać, by pomóc swojemu (jak oni to mówią) ziomkowi. Powstrzymałem krasnoludy siecią i stworzeniem kamiennej ściany blokującej korytarz, poczym zabrałem Karashiego – lecz zasadnicze szkody zostały już popełnione. Gdy dotarliśmy do domu Baenre, okazało się, że za jakieś cztery godziny armia krasnoludów, sprowokowanych incydentem z Karashim, zacznie głośno pukać do bram Menzobenranzan... i bynajmniej nie z pobudek pokojowych.


"Everything you do in live is back to you..."

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot